czwartek, 29 listopada 2012

Zdrada amerykanskiego marzenia

 Ostatnio nabylem droga kupna ksiazke dwojga znanych amerykanskich dziennikarzy: Donalda L. Barlett'a i James'a B. Steele  pod tytulem "The Betrayal of the American Dream" (2012)(czyli "Zdrada Amerykanskiego Mitu"). Tworczosc obu panow byla mi znana wczesniej gdyz problemy amerykanskiego spoleczenstwa oraz gospodarki opisali oni w paru innych znanych mi ksiazkach (np "America:Who Really Pays the Taxes" czy "America: What went Wrong?"). Sa to przedstawiciele dziennikarstwa lewicowego, ktorzy od lat interesuja sie aktualnymi problemami rozwoju USA jako panstwa i kolektywu obywateli. Zwazywszy, ze maja oni dobrze platne zatrudnienie oraz to, ze ksiazki ich przyniosly im zapewne znaczna fortune czytam ich wypowiedzi z uznaniem naleznym kazdemu, ktory wlasna wygode ceni mniej niz okazje do uwypuklenia pewnych problemow spolecznych i ekonomicznych, ktore inni dziennikarze omijaja zdaleka. Podobna sylwetka jest rezyser filmowy Michael Moore- takze czlowiek doskonale ustawiony finansowo ale o zainteresowaniach znajdujacych sie daleko od glownego nurtu sztuki filmowej USA.

   "Zdrada Amerykanskiego Mitu" jest ksiazka wazna takze z tego powodu, ze opisuje ona sytuacje USA w chwili obecnej a wiec po czterech latach rzadow demokratycznego rezimu Obamy. W chwili gdy ksiazka pojawila sie w druku nie byla jeszcze znana autorom katastrofalna decyzja Amerykanow o reelekcji prezydenta. Prezydent zostal, co prawda, wybrany glosami tej czesci populacji, ktora nie grzeszy ani inteligencja ani doswiadczeniem (mlodziez, kobiety i  ludnosc kolorowa) ale bezmyslnosc demokracji (mimo przewidzianej konstytucja USA mozliwosci unikniecia tyranii polinteligentow) spowodowala zwyciestwo znanego zla nad nieznanym.

    Zgodnie z tradycja gaworzenia obowiazujaca w srodowisku dziennikarskim na calym swiecie takze i tu mamy mase aktualnych opowiesci o ludzkich losach ("human stories") ilustrujacych cala ohyde tego co sie obecnie dzieje w USA w stosunkach pomiedzy korporacjami i ludzmi pracy. Jako czlowiek nie cierpiacy na nadmiar czasu do zabicia wolalbym prezentacje bardziej zwiezla a za to obfitujaca w wieksza ilosc wykresow i innych danych liczbowych. Zdaje sobie jednak sprawe, ze wielu z moich czytelnikow podziela usposobienie prez. Clintona,  o ktorym mowiono, ze zawsze zajmuje niezlomna pozycje po obu stronach kazdego problemu ("Takes a firm stance on both sides of the issue"). Dzieki tej strategii nigdy nie mozna bylo byc pewnym jakie to wlasciwie stanowisko ow Wielki Czlowiek  naprawde popieral.

    W ogolnym zarysie autorzy oskarzaja obecna elite polityczno-finansowa o celowe dzialanie zmierzajace do zniszczenia tego co okreslaja jako amerykanska klase srednia (middle class) zdefiniowana jako zbior obywateli, ktorzy na zeznaniu podatkowym w roku 2009 podali swoje roczne wynagrodzenie jako lezace w granicach $35 000 do $85 000. W tym roku mediana dochodu w USA dla rodziny (household)  wynosila   $ 50 599. Ta klasa srednia liczyla w roku 2009 okolo 34 milionow obywateli i stanowila 30%   ogolnej liczby 116 milionow zeznan podatkowych tego roku.  Najwieksza grupe podatnikow stanowila jednak "biedota" czyli 58 milionow obywateli (50% ogolu)  uzykujaca dochod ponizej $35 000 rocznie. Pozostale 20% to amerykanscy prominenci zarobkowi, z ktorych jednak tylko pare procent (okolo 2%) moglo sie pochwalic wyraznym wzrostem dochodow.  Zauwazmy, ze poslugujemy sie tutaj nazewnictwem amerykanskim. Jesli powrocimy do tradycyjnego jezyka europejskiego to tak zwana klasa srednia odpowiada proletariatowi - czyli ludziom, ktorych bytowanie zalezy od posiadania pewnego wyksztalcenia fachowego oraz znalezienia pracy zgodnej z tymze wyksztalceniem (robotnicy wykwalfikowani, inzynierowie, naukowcy, zawody tworcze). Ponizej tej klasy mamy do czynienia z lumpenproletariatem czyli ludzmi bez specjalnych kwalfikacji, ktorzy moga wykonywac prace proste (kelnerzy, sprzedawcy, kierowcy, robotnicy placowi itp) . Do klas wyzszych , stanowiacych 20% amerykanskiego spoleczenstwa nalezy drobna burzuazja (wlasciciele malych firm czy sklepow, lekarze, prawnicy itp) czyli ludzie, ktorzy sa w stanie zagarnac wieksza czesc dochodu w przedsiewzieciach, ktorych sa wlascicielami oraz ludzie rzeczywiscie bogaci, ktorych dochody nie stoja w zadnej zaleznosci od jakosci wykonywanej przez nich pracy (CEO wielkich bankow i korporacji, wysocy urzednicy panstwowi i parlamentarzysci) a takze ludzie "urodzeni ze srebrna lyzka w buzi" czyli dziedzice znacznych fortun, ktorzy faktycznie nie musza nawet pracowac gdyz wystarczajcy dochod zapewnia im posiadany kapital. Obaj autorzy nie sa pozbawieni instynktu klasowego, ktory obserwuje takze wsrod Szanownych Komentatorow. Dlatego tez nie omieszkali oni stwierdzic, ze lata globalizacji byly szczegolnie dobre dla wysokich oficerow korporacji . W roku 1980 przecietne wynagrodzenie CEO (czyli szefa kompanii czy banku) bylo 42  razy wieksze od wynagrodzenia przecietnego pracownika. Obecnie zas CEO moze pochwalic sie wynagrodzeniem  juz 325 razy wiekszym niz wynagrodzenie srednie pracownika. Zwolennicy tezy, ze "wszyscy mamy te same zoladki" oczywiscie wiaza tez wzrost wynagrodzen prominentow z zabraniem pieniedzy, ktore moglyby by byc przeznaczone na podwyzszenie stopy zyciowej "ogolu" ludnosci. Ten marksistowski punkt widzenia nie jest bezzasadny ale nie jest tez sluszny jesli uwaza sie dysproporcje placowe za glowny powod obecnych klopotow gospodarczych. W kazdym jednak razie autorzy ksiazki slusznie zauwazaja, ze lata globalizacji (1970-obecnie) usunely wiele istniejacych uprzednio przepisow podatkowych i finansowych przewazajac korzysci finansowe wynikajace z samego  funkcjonowania systemu w kierunku zapewniajacym najwieksze korzysci pieniezne osobom najbogatszym oraz wielkim korporacjom przemyslowym i finansowym.  Obecna Ameryka jest krajem ludzi bogatych rzadzonym  przez ludzi  bogatych i w interesie ludzi  bogatych ("for the rich and by the rich"). Kazdy kto obecnie nie zarabia wiecej niz $200 000 rocznie praktycznie nie liczy sie ani jako klient ani jako obywatel. Ze wzgledu na to, ze jeden rysunek wart jest podobno tyle co tysiac slow opisu pozwole sobie zamiescic tutaj pare wykresow z ksiazki.

   Pierwszy z nich podaje poziom opodatkowania dla 400 najzamozniejszych rodzin w aspekcie historycznym. Jak widzimy w roku 1955 (kiedy USA bylo jeszcze mocarstwem bogatym o nadwyzce budzetowej oraz dodatnim bilansie handlowym) opodatkowanie dochodu tej grupy wynosilo ponad 50%. Ten poziom opodatkowania malal systematycznie aby osiagnac okolo 17% w roku 2007.

    Podobnie zmienna jest historia opodatkowania korporacji przedstawiona na rysunku drugim. Co prawda opodatkowanie to bylo niskie w okresie II Wojny Swiatowej (okolo 1% w stosunku do GDP -USA) ale wzroslo ono do poziomu 7%  GDP w roku 1945 aby stopniowo malec znowu  do poziomu 1% GDP obecnie.  Rzecz jasna, ze malenie wplywow podatkowych przy jednoczesnym rozszerzaniu swiadczen socjalnych jest jednym z powodow obecnego rosnacego deficytu budzetowego USA. Podobnie zreszta jest i w Polsce, ktora ekonomicznie trwa wylacznie dzieki nieustannej zebraninie o dotacje z UE czyli praktycznie z Niemiec. Nie mniej to nie zmniejszanie dochodow podatkowych panstwa jest podstawowym powodem obecnego kryzysu. Jest ono jedynie skutkiem przyjetej polityki ekonomicznej. O tym jednak autorzy nie pisza gdyz byc moze nie zdaja sobie oni sprawy ze stopnia komplikacji problemu.

      Jako jedna z przyczyn degradacji klasy sredniej w USA autorzy slusznie rozpoznaja postepujaca strate miejsc pracy w sektorze wytwarzania a co za tym idzie redukcje przemyslowej bazy USA.  Taka redukcja oznacza bowiem nie tylko strate dobrze wynagradzanych stanowisk pracy dla robotnikow ale takze zanik wielu prac wymagajacych wyzszego wyksztalcenia inzynieryjnego badz naukowego. Konsekwencje tego sa dwojakie. Po pierwsze brak miejsc pracy dla warstwy ludzi wyksztalconych na poziomie uniwersyteckim powoduje zmniejszenie poziomu wynagrodzen dla inzynierow itp w calym sektorze wytwarzania. Duza podaz chetnych i mlodych pracownikow pozwala pracodawcom nie tylko obnizac wynagrodzenia nowo wstepujacych na rynek pracy ale takze zwalniac pracownikow starszych stazem, ktorzy pobierali wyzsze wynagrodzenie  aby zastapic ich "mlodszym narybkiem".  Po drugie, brak perspektyw dobrze platnego zatrudnienia po ukonczeniu dosc kosztownych studiow uniwersyteckich powoduje, ze zmniejsza sie nabor studentow. To zas wplywa na atrofie szkol wyzszych powodujac nie tylko niedostateczna selekcje kandydatow ale takze redukcje kadr naukowych a nawet zamykanie placowek akademickich.

    Autorzy winia za ten stan gospodarke "wolnego rynku" w skali globalnej, ktora przy braku a raczej redukcji istniejacych handlowych ograniczen importowo-eksportowych  powoduje ze wszystkie prace, ktore mozna wyeksportowac do krajow trzeciego swiata predzej czy pozniej tam sie znajda. Jako glowny powod chronicznego deficytu handlu zagranicznego USA po roku 1980 podaja oni fakt, ze kraje eksportujace (Chiny, Indie, Japonia itp) utrzymuja pewne bariery importowe chroniac wlasna gospodarke i zatrudnienie przed amerykanska konkurencja. Natomiast USA nie wywiera wystarczajacego nacisku aby te bariery ochronne usunac. To zas hamuje eksport amerykanski i nie pozwala na zrownowazenie bilansu handlowego. Podobna role gra tez manipulowanie oficjalnymi relacjami pomiedzy walutami panstw eksporterow i USA (np ustalanie przez rzad ChRL stalej relacji pomiedzy chinskim jenem a USD ).  To wszystko prawda ale nie w tym lezy zrodlo obecnego kryzysu.

   Aby zrozumiec gdzie jest pies pogrzebany musimy zastanowic sie nad tym jak dziala prawidlowa ekonomia kazdego spoleczenstwa czy panstwa.  W dobrze funkcjonujacej gospodarce wszyscy czlonkowie populacji bedacy w wieku produkcyjnym dokonuja wzajemnej wymiany uslug i towarow. Pieniadz gra tu jedynie role wygodnego posrednika pozwalajacego na zastapienie bezposredniej wymiany towaru (badz uslugi) na towar (badz usluge) pomiedzy dwoma obywatelami czy jednostkami gospodarczymi. Wszystko czego wymagamy od panstwa jako nadzorcy gospodarki to to aby pieniadz emitowany utrzymywal swoja wartosc nabywcza przez dlugi okres czasu. Oczywiscie kazde spoleczenstwo produkuje i zuzywa rozne towary (i uslugi) ale pewna grupa towarow ( i uslug) ma znaczenie podstawowe dla jego funkcjonowania. Sa to towary powszechnego uzytku  czyli rzeczy i produkty od ktorych zalezy bezposrednio jakosc naszego bytowania. Jak dlugo podzial pracy w populacji jest taki, ze jej czlonkowie nawzajem zaspakajaja swoje potrzeby bytowe tak dlugo ekonomia tej populacji jest stabilna. W takiej racjonalnej ekonomii handel zagraniczny jest ograniczony wylacznie do towarow ( i uslug), ktorych dane  spoleczenstwo nie moze zaspokoic we wlasnym zakresie. Na przyklad w Polsce banany czy owoce cytrusowe nie rosna ze wzgledow klimatycznych i jesli istotnie nie mozna sie bez nich obejsc to musimy je sprowadzic z krajow cieplejszych. To zas oznacza wyplyw kapitalu z obrebu populacji, ktory w racjonalnej ekonomii powinien byc zrownowazony przyplywem uzyskanym ze sprzedazy towarow produkowanych  w obrebie populacji na rynkach zewnetrznych.  Jesli takiego zrownowazenie nie bedzie to populacja bedzie stopniowo ubozala na korzysc tych populacji, ktore nam owe niezbedne towary dostarczaja.  W zdrowej ekonomii swiatowej powinna panowac zasada lokalnej rownowagi pomiedzy podaza i popytem. Wydatek jednego czlonka populacji powinien byc przychodem drugiego. Dzieki temu wytworzony kapital pozostaje wewnatrz populacji i powoduje wzrost zamoznosci spoleczenstwa jako calosci. Jak dlugo USA chronily wlasny rynek przed inwazja tanszych (z roznych powodow) towarow zagranicznych tak dlugo mialy one zbilansowany i handel zagraniczny i budzet panstwowy wykazujacy nadwyzke. Ten ostatni bowiem mial jako podstawowe zrodlo dochodow wplywy wynikajace z cel oraz opodatkowania zyskow korporacji a w mniejszym stopniu takze wplywy z podatku od wynagrodzen. W sytuacji gdy uzyskanie dobrze platnej placy dla obywatela na dowolnym etapie wyszkolenia bylo wzglednie latwe (mowie o latach 1945-1970) wplywajace do skarbu panstwa sumy wystarczaly na potrzeby wewnetrzne a takze na pomoc dla panstw sojuszniczych nalezacych do jednego z amerykanskich sojuszy sanitarnych w stosunku do bloku radzieckiego. Obecnie sytuacja sie zmienila gdyz od 1970 roku zaczeto wprowadzac na szeroka skale gospodarke wolno-rynkowa  stopniowo obnizajac bariery celne, dzielace USA jako kraj o wysokiej stopie zyciowej od biedniejszej reszty swiata.  W efekcie spadly dochody z cel a umozliwienie importu towarow powszechnego uzytku z krajow o niskiej wartosci sily roboczej spowodowalo erozje zatrudnienia w USA a tym samym wzrost kosztow socjalnych, rosnace bezrobocie oraz malejace wynagrodzenie realne.  Jednoczesnie wzroslo opodatkowanie wynagrodzen aby skompensowac sumy utracone w wyniku zniesienia barier celnych. Rozwinal sie tez caly przemysl finansowy probujacy wypracowac zyski pieniezne "z niczego" - droga ryzykownych spekulacji gieldowych, ktorych sukces lub porazka byly tylko w niewielkim stopniu zwiazane z faktycznym biegiem interesow  w jednostkach stanowiacych obiekt tych operacji.
    Wszystkie te czynniki zmniejszaja chlonnosc amerykanskiego rynku gdyz zubozala populacja nie ma srodkow na podtrzymanie importu. To zas spowoduje kryzys nadprodukcji w krajach -eksporterach.  W pewnym wiec momencie caly system musi sie zalamac. Nie mniej nim ow kryzys wystapi i zmusi politykow do szukania wyjscia z sytuacji bez wyjscia bedziemy swiadkami naprawde ciekawych czasow.  Ja osobiscie widze tylko dwa mozliwe rozwiazania tego problemu : 1) odejscie od doktryny globalnego wolnego handlu i powrot czesciowy badz calkowity do polityki rynku "komorkowego" w formie jaka istniala przed rokiem 1970 albo 2) wojna swiatowa, ktora zlikwiduje bezrobocie przez powolanie mezczyzn do wojska oraz wymusi odtworzenie wytwarzania produktow na miejscu. Wojna mialaby tez ta dobra strone, ze zlikwidowalaby wystepujacy obecnie nadmiar populacji swiatowej. Swiatowy rozmiar wojny jest niestety konieczny gdyz slabsze konflikty lokalne nie sa w stanie, jak tego dowiodlo doswiadczenie lat ostatnich,  wymusic dostatecznego poziomu wysilku wojennego aby przywrocic poziom zatrudnienia i koniunkture na produkty wytwarzane lokalnie.  Pamietajmy tez , ze im dluzej bedziemy odwlekac z wprowadzeniem koniecznych korektur do funkcjonowania swiatowej gospodarki tym ciezej  bedzie ich dokonac. Moze sie to nawet okazac zupelnie niemozliwe.

czwartek, 22 listopada 2012

Mile zlego poczatki...

   Dzisiaj mamy w USA Swieto Dziekczynienia, ktore to swieto doskonale ilustruje zasade walki o byt pomiedzy populacjami oraz fakt niezwyklej szkodliwosci emaptii wobec organizmow inwazyjnych.  Moi znajomi czesto sie dziwia gdy slysza czy czytaja moje opinie na temat szkodliwosci emigracji do w zasadzie dowolnego kraju przeznaczenia. Nie chce im sie wierzyc, ze ja bedac sam emigrantem mam tak ksenofobiczny stosunek do nowych nabytkow populacyjnych. Tymczasem nie ma w tym niczego dziwnego. Moje wlasne doswiadczenie jest tu nawet pomocne bo widze sytuacje z obu punktow widzenia.

    Spojrzmy jednak na Ameryke Polnocna we wczesnym etapie jej podbijania przez Niezwyciezonego Bialego Czlowieka. Zamieszczony odnosnik do witryny pokazuje jak wygladal Nowy Swiat przed  epoka kolonialna: http://www.emersonkent.com/images/maps/native_american_map.jpg   . Nazwy plemion sa naniesione na obecna administracyjna strukture USA.  Wedlug szacunkow podawanych przez Indian cale terytorium zamieszkiwalo okolo 30 milionow tubylcow podzielonych na plemiona i wieksze organizmy narodowe. Nawet jesli wezmiemy pod uwage cala niepewnosc tych oszacowan to i tak mamy do czynienia z imponujacym holokaustem gdyz obecnie czystych rasowo Indian prawie nie ma a do przynaleznosci do jednego z nadal istniejacych narodow indianskich przyznaje sie okolo 3 miliony osob. Zmniejszyl sie tez wyraznie ich stan posiadania. W rekach Indian/Metysow jest tylko znikoma czesc terytorium posiadanego niegdys http://en.wikipedia.org/wiki/File:Bia-map-indian-reservations-usa.png .  Jest oczywiscie watpliwe aby Indianie, ktorzy na wczesnym etapie spotkania z biala emigracja byli na bliskim gruncie pod wzgledem technologii wojennej, mogli dlugo wytrzymac zbrojne starcie z niezlomna wola bialego czlowieka i jego bojowym ekwipunkiem. Ale jak donosza historycy, poczatkowe fazy zanieczyszczenia terenu biala emigracja byly w wiekszosci pokojowe. Przybysze przywiezli bowiem ze soba interesujace produkty wysokiej technologicznej cywilizacji w postaci paciorkow, siekierek, kocow oraz alkoholu. Za nie to zakupowali spore ale zupelnie bezwartosciowe w oczach tubylcow  nieruchomosci  np w postaci wyspy Manhattan. Obie grupy wymienily pomiedzy soba takze interesujace choroby przy czym biala emigracja zaspokoila zapotrzebowanie  tubylcow na gruzlice a ci zas zrewanzowali sie kilku chorobami wenerycznymi. Moge sobie latwo wyobrazic jak owczesni kacykowie plemienni przekonuja swoich dzikusow do korzysci jak beda ich udzialem dzieki kooperacji z nieproszonymi ale dobrze wyposarzonymi przybyszami: poznamy nowe technologie, bedziemy im sprzedawac ofiary naszych polowan i praktycznie za nic dostaniemy rozne subwencje i fundusze wyrownawcze.... Co szczesliwsi tubylcy odwiedza zas wspaniale siedziby zamorskie naszych nowych przyjaciol a zwlaszcza poznaja Wielkiego Bialego Ojca z Londynu. Juz sama taka perspektywa mogla przekonac najbardziej zdecydowanego tubylczego ksenofoba! Kto mogl przypuszcac, ze "biala" inwazja jak rak zje cale, tak w koncu duze terytorium zamieszkane przez miliony czerwonoskorych a resztki dawnych "dziedzicow" Ameryki zamknie sie w miejscach kulturalnego odosobnienia.
   Warto jednak pamietac, ze foruna kolem sie toczy i obecnie to wlasnie "Biala Ameryka" jest populacja zagrozona rekonkwista dzikusow. Mysle tu nie tylko o inwazji metysow latynoskich ale takze o coraz wiekszym zagrozeniu "zoltym niebezpieczenstwem" oraz eksplozja populacji murzynsko-arabskiej.  Jak zwykle lokalni kacykowie usiluja rozbroic populacje  ideologia wielokulturowosci, ktora zastapila w sposob niewidoczny zasade "amerykanskiego tygla". Znowu trabi sie o empatii, wystarczajacej powierzchni, zapotrzebowaniu na tania sile robocza itp. Wszytko to sa oczywiscie nonsensy gdyz eksport miejsc pracy do Azji oraz automatyzacja produkcji tych towarow, ktore jeszcze sie w USA produkuje spowodowaly, ze rak do pracy jest nadmiar nawet bez ich doplywu z zewnatrz. Dodatkowy doplyw zdesperowanych emigrantow powoduje wylacznie obnizenie poziomu wynagrodzen  dla wszystkich Amerykanow bedacych jeszcze na rynku pracy.  Juz obecnie stany lezace na pograniczu z Meksykiem skarza sie na deficyt finansowy w sluzbie zdrowia i szkolnictwie a trakze wzrost kryminalnosci wywolany naplywem nielegalnych emigrantow. Obecnie mowienie o tym nie nalezy do dobrego tonu ale inaczej bylo jeszcze nie tak dawno czego odbiciem sa filmy takie jak seria "Death Wish" z Bronsonem czy "Live and Die in LA".  W dodatku blok glosow "kolorowych" zaczyna wplywac w sposob decydujacy na przebieg procesow politycznych w USA rozbrajajac kraj od wewnatrz.  Dlatego tez nie widze dobrej przyszlosci dla USA gdyz biala cywilizacja najwyrazniej ustepuje wielorasowemu balaganowi a ekonomiczni ignoranci znajdujacy sie obecnie u steru nawy panstwowej sa najwyrazniej ideologicznie inklinowani by wprowadzic ja na rafy. Dobrze, ze ja juz tego chyba nie doczekam.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Granice wzrostu i inne pytania

   Ostatnie wybory prezydenckie w USA dostarczyly mi troche materialu do medytacji na temat przyszlosci Stanow Zjednoczonych oraz tego co moze a czego nie moze dokonac Wielki Wodz Calego Wolnego Swiata. Tak sie niekorzystnie stalo, ze aktualny prezydent zostal wybrany na druga kadencje. Dzieki temu nie bedziemy mieli okazji zobaczyc jakie to  nowe podejscie zaproponowalby kandydat republikanow dla rozwiazania problemu deficytu budzetowego oraz negatywnego bilansu handlowego. A problemy stojace przed USA sa bardzo powazne i zreszta nie ograniczone wylacznie do tego kraju. Z jednej strony mamy nadmierny wzrost populacji, ktora przekroczyla juz dwa razy swoj prog ekologiczny (http://www.footprintnetwork.org/en/index.php/GFN/page/trends/unitedstates/). Z drugiej zas strony mamy do czynienia z coraz mniejszym podaza stanowisk roboczych wywolana eksportem wytwarzania dobr powszechnego uzytku do Azji i Ameryki Poludniowej i Centralnej. Konsekwencja tego jest rosnacy deficyt budzetowy gdyz nie pracujaca czesc populacji nie tylko nie placi podatkow ale i wymaga swiadczen socjalnych oraz zwiekszonych wydatkow na policje i wiezienictwo. Rosnie tez negatywny bilans handlu zagranicznego spowodowany tym, ze USA (ale takze Polska) wiecej importuje dobr powszechnego uzytku niz zarabia wlasnym eksportem produktow i uslug.

   Wsluchujac sie bacznie w glosy Moich Szanownych Czytelnikow zauwazylem, ze nie zawsze jest jasne na czym polega obciazenie srodowiska (ecological footprint) wywolane nadmiarem ludnosci zyjacym na danym habitacie. Odnioslem wrazenie, ze lacza oni nadmiar populacji z kryzysem zaopatrzenia w zywnosc czy inne dobra. Jest to zwiazane zapewne ze znajomoscia teori Malthusa, ktora mowila, ze liczba ludnosci wzrasta wykladniczo podczas gdy zasoby zywnosci i innych surowcow rosna liniowo z czasem. Tymczasem problem nadmiernej populacji i obslugi jej wymagan jest bardziej zlozony. Zapewnienie wystarczajacej ilosci zywnosci oraz opieki medycznej na terenach, obecnie tego pozbawionych pogorszyloby znacznie sytuacje, ktora i obecnie nie jest najlepsza. W interesie ludzkosci jest zmniejszanie populacji ludzkiej wszystkimi srodkami a nie dostarczanie jej srodkow do dalszego liczbowego rozwoju. W chwili obecnej populacja ludzka na Ziemi stanowi cos w rodzaju zlosliwego nowotworu niszczacego w sposob nieodwracalny swojego gospodarza. Ta nieodwracalna degradacja habitatu jest w znacznym stopniu skutkiem postepu technologicznego. Zyjemy bowiem w coraz wiekszym stopniu w swiecie technologicznym produktow jednorazowych (dissposable items). Sa to niejednokrotnie nawet produkty o wysokiej komplikacji technologicznej, ktore traca jednak swoja wartosc po stosunkowo krotkim czasie i sa wymieniane na odpowiednie towary nowszej generacji. Kto jeszcze pamieta uslugi typu "napelnianie dlugopisow" czy "zaciaganie oczek w ponczochach"?  Obecnie kupujemy po prostu nowy dlugopis czy pare rajstop a  uszkodzone produkty wedruja do smietnika.  W przeciwienstwie do olowka czy ponczoch bawelnianych badz jedwabnych wyrzucone obiekty sa jednak produktami bardzo trwalymi. Ich zniszczenie droga bakteryjna jest praktycznie niemozliwe. Powstaja wiec coraz wieksze zloza odpadow cywilizacyjnych, ktore sa praktycznie dlugowieczne. Problem "wiecznych" ponczoch czy dlugopisow moze sie wydawac dosyc blachy w porownaniu z wygoda poslugiwania sie klasa tego typu latwo zastepowalnych  towarow. Rzecz jednak w tym, ze takich nierecyklizowalnych sladow naszej cywilizacji jest coraz wiecej. Nie do zniszczenia sa na przyklad "suche" pieluchy , opakowania sokow (metalizowane wnetrze oraz pokryty plastikiem karton), "reklamowki" czyli plastikowe torby dawane za darmo we wszystkich prawie supermarketach USA a takze "smieciowe" meble wykonane z plyt pilsniowych. Rosnace ambicje populacji powoduja takze niszczenie habitatu na skale gigantyczna przez budowe drog i osiedli mieszkalnych. Tereny tak zabudowane  niszcza zasoby rolnicze w sposob nieodwracalny a wiec ingeruja bezposrednio w produkcje zywnosci na terenie habitatu. Ostatni szal budowy autostrad w Polsce jest jednym z lepszych przykladow dewastacji srodowiska naturalnego i to nie tyle dla wygody mieszkancow co dla ulatwienie transportu towarow i wojsk z unijnej metropolii do obrzezy imperium. Krotko mowiac, stworzenia zywe zamieszkujace pewien habitat niszcza go przez sam fakt swojego istnienia  proporcjonalnie do liczebnosci populacji. Jesli populacja jest stosownie dobrana do wielkosci habitatu to zniszczenia jakie robi moga sie samorzutnie usuwac (gnicie smieci, odrastanie trawy czy innych roslin itp). Jesli jednak populacja rosnie a habitatu nie porzybywa (np droga wojen zaborczych ) to nastapi nieodwracalna degradacja terenu i populacja albo wymrze albo wyemigruje albo uzalezni sie od dostaw z otoczenia zyjac na coraz wiekszej masie smieci i odpadkow. Obecnie i USA i Polska przekroczyly dwukrotnie swoja pojemnosc biologiczna . Dla porownania : Francja przekroczyla ja 1.7 razy a Anglia 4.2 raza. W  takiej sytuacji, ktora jest juz w zasadzie patologiczna, konieczne jest zmniejszanie populacji droga eliminacji osobnikow najmniej wartosciowych a takze zastopowanie imigracji osobnikow przychodzacych na dany teren ze strony habitatow, ktore juz udalo im sie uprzednio  zdewastowac. Byl to zreszta problem, ktory dobil szanse wyborcze kandydata republikanow. Rzecz w tym, ze metysi i inni emigranci z Ameryki Lacinskiej stanowia juz niestety znaczny blok wyborczy w USA. W przeciwienstwie jednak do Polakow, ktorzy uciekaja od swoich wspolziomkow i na ogol staraja sie minimalizowac swoj kontakt z nimi na emigracji, Latynosi staraja sie sciagnac swoja liczna rodzine i znajomych do USA. Kazdy kandydat, ktory moglby wiec ukrocic naplyw tego w gruncie rzeczy malo wartosciowego materialu ludzkiego nie moze liczyc na poparcie latynoskiego bloku. To spowodowalo poparcie udzielone prez. Obamie, ktory jako kandydat kolorowy budzi wsrod kolorowej czesci populacji i wsrod kobiet wieksze zaufanie co do tego, ze nie zrobi niczego rozsadnego w celu rozwiazania problemu  nadmiaru populacji. To uleganie presji na ogol kiepsko wyedukowanej i slabo rozumujacej wiekszosci populacji jest jednym z powodow, dla ktorych jest tak trudno zrobic cos rozsadnego w spoleczenstwach rzadzacych sie zasadami demokratycznymi.
   Warto jednak pamietac, ze sama wielkosc populacji jest czynnikiem zwiekszajacym dewastacja srodowiska ale niekoniecznie czynnikiem niszczacym takze jego ekonomie. Wiecej ludzi to takze powiekszenie sie popytu na towary powszechnego uzytku oraz rozne uslugi. Rzecz w tym, zeby owe produkty powszechnego uzytku byly produkowane wewnatrz populacji a nie importowane . Wowczas bowiem zapotrzebowanie na towary jest jednoczesnie zrodlem dochodu tej czesci populacji ktora jest zatrudniona przy ich wytwarzaniu.
    Zrodlem finansowych klopotow USA a takze i Polski jest to, ze potrzeby populacji zaspakajane sa importem towarow wytwarzanych poza granicami kraju. Taka polityka prowadzi do bezrobocia a w efekcie takze do zubozenia rynku i zwiekszenia obciazenia socjalnego i  w dalszej  konsekwencji do zwiekszenia obciazenia podatkowego tej czesci ludnosci, ktora jeszcze posiada prace badz jakies rezerwy finansowe. 
USA sa obecnie dotkniete obiema postaciami patologii populacyjnej i dlatego perspektywy wyjscia z obecnego kryzysu sa znikome. Wybor Obamy, ktory w gruncie rzeczy nie jest prezydentem inteligentnym, zapewnia, ze w ciagu najblizszych czterech lat nic istotnego nie zostanie dokonane przynajmniej tak dlugo jak dlugo zmien nie wymusi III Wojna Swiatowa. W tej chwili udalo mu sie ustabilizowac wartosc USD na pewnym poziomie (cena uncji zlota waha sie od ponad roku w granicach 1500-1700 USD/oz ( patrz http://finance.yahoo.com/q/ta?s=GLD&t=5y&l=on&z=l&q=b&p=&a=fs%2Css&c=    ). To  zas jest warunkiem koniecznym zatrzymania recesji ale niewystarczajacym dla jej odbicia . Na to aby takie odbicie nastapilo konieczny jest powrot wytwarzania artykulow powszechnego uzytku na teren USA (i Polski) . Jesli nie uczyni sie krokow ograniczajacych dzialanie wolnego rynku to powrot do polityki dewaluacji waluty jest tylko kwestia czasu.