Z przytoczonych uprzednio analiz wydawaloby sie jasne, ze perspektywy naszej podrozy w przyszlosc europejska nie wygladaja najlepiej. Polska gospodarka znajaduje sie obecnie w zastoju, ktory ma pelne szanse rozwiniecia sie w gleboki kryzys. Rownoczesnie zas rosna roszczenia placowe czesciowo zreszta wzmocnione hura-optymistycznymi obietnicami PO z Wielkim Tuskiem na czele. Jest to sytuacja, ktora zapewne doprowadzi do nastepnego goracego, polskiego lata. Spojrzmy zatem gdzie leza korzenie trudnosci. Jak wspominalem idea wolnego rynku oraz przystapienie do UE spowodowaly, ze rzad polski w zasadzie utracil wiekszosc niezbednych narzedzi, ktorymi mozna by oslonic Polske przed konsekwencjami globalizacji. Jest to zjawisko typowe dla wielkich systemow ekonomicznych, ktore w miare obalania wewnetrznych barier kontrolujacych migracje ludnosci, transfer towarow i kapitalu traca tez zdolnosc oslony poszczegolnych terytoriow przed przykrymi konsekwencjami przynaleznosci do jednego organizmu ekonomicznego. W podobnej sytuacji bylby tez organizm ludzki gdyby nagle zniknely membrany gwarantujace autonomie komorek. Jak wspomnialem wczesniej wolny rynek powoduje zjawisko migracji srodkow wytwarzania i kapitalu do krajow o najnizszych kosztach robocizny. Jest to objaw nieznany wczesniej (czyli z grubsza przed rokiem 1980). W okresie tradycyjnego kapitalizmu istnialo zjawisko niemobilnosci kapitalu (i srodkow produkcji) a mobilnosci sily roboczej. Mowiac po prostu, trudno bylo przeniesc fabryke natomiast w wypadku otwarcia sie miejsca pracy zainteresowani nia przenosili sie tam gdzie owo miejsce powstalo. Teraz sytuacja sie zmienila. Kapital przeplywa latwo miedzy panstwami i miejsca pracy otwieraja sie tam gdzie jest tania sila robocza i malo restrykcji dotyczacych ochrony pracy i srodowiska. Natomiast nie ma praktycznie potrzeby ani mozliwosci aby tracacy prace w jednym miejscu obywatele danego panstwa (n.p. USA czy Polski ) przeniesli sie tam gdzie owe miejsca pracy powstaja (n.p. do Chin czy Indii). Decydujace o tym gdzie przeniesie sie produkcja sa koszty pracy. Obecnie na korzysc Indi czy Chin traca prace nawet obywatele Meksyku, ktory w poczatkowym okresie globalizacji byl miejscem gdzie przeniosla sie wiekszosc centrow produkcji z USA i Kanady. Porownajmy: srednia roczna placa w USA wynosi obecnie 160 uncji zlota, srednie roczne wynagrodzenie w Polsce wynosi obecnie okolo 20 uncji zlota a srednie roczne wynagrodzenie w Chinach Ludowych wynosi 3.5 uncji zlota rocznie. Oznacza to, ze amerykanski robotnik musialby byc osmiokrotnie wydajniejszy od polskiego i az czterdziestokrotnie wydajniejszy od chinskiego aby utrzymac swoje miejsce pracy. Nic wiec dziwnego, ze Daleki Wschod staje sie swiatowym centrum wytwarzania i uslug. Jest to obszar o praktycznie nieskonczonej pojemnosci sily roboczej. Dziala on wiec jak "czarna dziura" wsysajaca wszystkie mozliwosci zatrudnienia na swiecie. Dotyczy to wszystkich zawodow. Nie tylko tych, ktore wymagaja wyzszych kwalfikacji. Chiny i Indie maja obecnie calkiem wysoka liczbe bardzo dobrze wyksztalconych specjalistow ze wszystkich dzialow nowoczesnej technologii, finansow , reklamy a nawet przemyslu rozrywkowego. Aby z tymi potentatami konkurowac w wytwarzaniu dobr
polscy pracownicy musieliby albo wielokrotnie przewyzszyc chinczykow w wydajnosci pracy albo zgodzic sie na porownywalne wynagrodzenie. Obie mozliwosci wydaja mi sie nierealistyczne. Jest jednak prostszy sposob, ktory jednak wymaga odwrotu od idei wolnego rynku. Jest nim wprowadzenie ponownie cel na towary importowane. Nie mowie tu o clach zaporowych i zlikwidowaniu zdrowej konkurencji. Chodzi mi tylko o to, aby polskie fabryki, parajace sie podobna produkcja ale obciazone wyzszymi kosztami wytwarzania mialy szanse pojawienia sie na rynku z akceptowalna cena, ktora nie odbiegalaby od ceny towarow importowanych z krajow o taniej robociznie. Przy okazji powstana wtedy w Polsce dobrze platne posady w produkcji. Obecna sytuacja handlu zagranicznego jest patologiczna. Przy rozsadnej postaci wymiany towarowej artykuly importowane powinny byc na rynku nieco drozsze niz analogiczne towary produkowane na miejscu. Przy towarach importowanych dochodza bowiem koszt transportu oraz trudnosci obslugi reklamacji wad towaru. Obecnie towary dalekowschodnie sa tak tanie w produkcji, ze koszty transportu nie odgrywaja wiekszej roli. To zas powoduje niepotrzebne zuzycie energi oraz wzrost zanieczyszczenia srodowiska zwiazanego z przewozem towarow, ktore zupelnie dobrze moznaby wytwarzac na miejscu. Dochodzi bowiem do tego, ze obecnie nawet gwozdzie sa sprowadzane do USA z Korei Poludniowej. Nie mowie juz o tym, ze trudno znalezc jakikolwiek artykul elektryczno-maszynowy czy elektroniczny od zarowek po komputery, ktory nie bylby produkowany w Chinach. Towary te moga miec marki firm zachodnich , Apple,Dell, Hewlett-Packard itd ale na obudowie zawsze podana jest dalekowschodnie miejsce wytwarzania.
Jesli chodzi o rynek pracy to najwiekszy wrog nie zrobilby w USA takich zniszczen w przemysle narodowym jakie dokonalo ostatnie prawie 20 lat polityki wolnego rynku propagowanego przez amerykanska finansjere.
Drugim powodem, dla ktorego zamiera polski eksport na rynek amerykanski a takze ostatnio rowniez na rynek europejski jest polityka silnej zlotowki jak prowadzi NBP. Jak wspomnialem wczesniej USA sa obecnie w fazie lawinowej dewaluacji dolara, ktorego wartosc spada realnie z szybkoscia okolo 60% rocznie . Euro dewaluuje sie wolniej , ostatnio z szybkoscia okolo 12% rocznie, natomiast nasza dzielna zlotowka spada tylko o 8% rocznie. To zas powoduje, ze polskie towary staja sie zdecydowanie za drogie na rynkach zagranicznych w porownaniu z podobnej jakosci towarami rodzimymi. Zauwazmy, ze polskie towary eksportowe maja dosyc ograniczony i niewyszukany asortyment. Sa one wzglednie latwe do zastapienia. Aby zwiekszyc eksport nalezaloby pojsc w slady chinczykow, dla ktorych dostep do rynku amerykanskiego, najwiekszego na swiecie , jest sprawa byc lub nie byc. Totez chinczycy kwitna i eksportuja ustalajac stabilna relacje wymiany ,w ktorej obecnie 1 USD = 7.2 chinskich jenow, bez wzgledu na to jak wyglada cena zlota. Natomiast NBP broni zlotowki przed dewaluacja niszczac przy okazji polski przemysl i popyt na pracobiorcow. Dobrze zreszta, ze mamy jeszcze mozliwosc zmian w tym wzgledzie nawet jesli z nich nie korzystamy. Z chwila bowiem gdy NBP przestanie byc bankiem emisyjnym a w Polsce wylacznym pieniadzem bedzie euro
zniknie i ta mozliwosc korekty sytuacji w handlu zagranicznym. Calkowita kontrola nad procesami finansowymi lezec bedzie wtedy w rekach Europejskiego Banku Centralnego a nie ma zadnych powodow by wierzyc, ze bedzie on dbal o interesy polskiej prowincji raczej niz o interesy metropolii imperium europejskiego narodu niemieckiego.
2 komentarze:
Ten wątek potwierdza jak wielkie znaczenie ma świadomość różnicy między szkołą biznesu a szkołą ekonomii.Tanio kupować to nie oznacza oszczędnie gospodarować,a szczególnie komponentami środowiska naturalenego.W braku odpowiedniej edukacji podstaw ekonomicznych należy upatrywać powodzenie błędnego koła:czemuś biedny,boś głupi,a czemuś głupi boś biedny.Ma to bezpośredni związek z dawaniem się nabierać na produkty o niskiej jakości ale tanie.Jaki w tej sytuacji ma wybór człowiek "zabiedzony".Znów kłania się obieg pieniądza i jego rozpowszechnianie,aby nie podcinać gałęzi naktórej się siedzi.Cła zaporowe to dobre wyjście na brak świadomości i wiedzy w pierwszej kolejności u handlowców kształconych z wyąszością szkoły biznesu nad szkołą ekonomii.
Ja właściwie , w zupełnie innym temacie.. z pytaniem. Skąd pomysł na taką nazwę bloga i pseudonim ?
Wpadłam na tego bloga ponieważ skojarzył mi się z moim nazwiskiem rodowym (nawiasem mówiąc mój brat to Andrzej Bobola).
Pozdrawiam serdecznie
Bobolanka
Prześlij komentarz