Czytajac analizy dotyczace stanu polskiej nauki oraz ubolewania na jej maly wplyw na nauke swiatowa nie moge sie oprzec wrazeniu, ze glownymi sprawcami zapasci sa najczesciej wlasnie ci, ktorzy w tej sprawie zabieraja glos a nawet proponuja reformy. Mam tu na mysli polska profesure. Znaczace ale nienajwyzsze notowania w statystykach wplywu na nauke swiatowa maja jedynie przedstawiciele nauk scislych i matematycy. Polska szkola matematyki, slynna w okresie dwudziestolecia miedzywojennego, nadal nie moze sie odnalezc. Polskie nauki humanistyczne najwyrazniej od roku 1945 podtrzymuja tradycje niewnoszenia niczego interesujacego do nauki swiatowej.
W statystycznych analizach polska nauka wypada gorzej od porownywalnych krajow Europy. Tak znaczna degrengolada nie moze byc spowodowana wylacznie niewlasciwym lub niedostatecznym poziomem nakladow czy trudnosciami stawianymi na drodze awansu zawodowego poprzez koniecznosc posiadania stopnia doktora czy doktora habilitowanego. Trudnosci finansowe moga uniemozliwiac lub spowalniac prace eksperymentalne ze wzgledu na brak aparatury lub odczynnikow. Brak dostepu do nowoczesnych komputerow moze byc powodem trudnosci w pracach teoretycznych. Nie mniej, sa to trudnosci w pewnym sensie stale. Mieli je rowniez naukowcy II RP i PRLu kiedy to podobno nauka polska stala lepiej. Zauwazmy tez, ze kwestia wyposazenia sprzetowego gra znikoma role w naukach humanistycznych, ktore jednak nie wykazuja tendencji do przegonienia przedstawicieli nauk scislych. Jak sie wiec wydaje przyczyna smutnego stanu polskiej nauki musi lezec gdzie indziej. Jest sprawa oczywista, ze warunkiem uzyskiwania nowych i ciekawych wynikow badan jest posiadanie kadr badaczy o odpowiednich cechach intelektualnych i charakterologicznych. Oczywiscie jest bardzo istotne jak dobrze przygotowani sa zawodowo studenci zamierzajacy poswiecic sie karierze naukowej. Jednak znacznie wazniejsze jest to aby kierownicy jednostek badawczych oraz promotorzy prac magisterskich i doktorskich znali dobrze aktualny stan swojej dziedziny badawczej oraz posiadali pelna swiadomosc tego co w owej dziedzinie stanowi wazny i interesujacy a nierozwiazany jeszcze problem. Tej wiedzy nie posiadaja swiezy kandydaci na asystentow czy doktorantow, ktorzy musza wierzyc, ze wybrany przez nich lub dla nich pracodawca pracy naukowej istotnie wie co powinno byc zrobione a nawet ma pewna idee jak ow problem powinien byc zaatakowany. Oczywiscie moga sie znalezc jednostki szczegolnie uzdolnione, ktore potrafia postawic i rozwiazac ciekawy problem naukowy bez pomocy naukowego pryncypala. Sa to jednak wyjatki. Twarda proza pracy naukowej jest taka, ze owa pozadana sytuacja jest zdarzeniem wyjatkowym. Nowy pracownik naukowy pojawia sie w zakladzie, w ktorym istnieje juz pewna aparatura i biezacy ale dosyc niesprecyzowany plan badan i musi sobie znalezc cos do zrobienia w obszarze objetym owym naukowym planowaniem. Ze wzgledu na to, ze plany naukowe sa umyslnie pisane dosc nieprecyzyjnie , aby nie bylo pozniej klopotow z ich wykonaniem, sytuacja w jakiej sie znajduje mlody i poczatkujacy kandydat na naukowca nie jest calkiem beznadziejna. Po okresie poszukiwan na ogol znajdzie on sobie jakis problem do rozwiazania i w efekcie, przy minimalnym wysilku ze strony kierownika badan, zmierza do pokonania kolejnego stopnia kariery naukowej i wypelnienia planu badan ku zadowoleniu administracji jednostki. Problem w tym, ze zagadnienia, ktore wydaja sie nowe i ciekawe od strony niedoswiadczonego adepta nauk nie zawsze ciesza sie podobna opinia w szerszym gronie specjalistow. Pewna ale tylko niewielka role sygnalizatora moga tu spelnic recenzenci czasopism, do ktorych wysylane sa prace. W przypadkach razacych sa oni w stanie wylac wiadro zimnej wody na jalowo rozgrzane umysly tworcow. Rzadko sie jednak zdarza aby prace slabe nie znalazly w koncu jakiejs niszy publikacyjnej. Wiadomo bowiem rowniez redaktorom naukowym czasopism i recenzentom, ze publikacje sa potrzebne ich kolegom do rozliczen z naukowa administracja badan i ze oni sami moga byc niejednokrotnie w podobnej sytuacji. Paradoksalnie, ale to wlasnie precyzyjny system rozliczen z wydanych funduszy dotacyjnych oraz wykonania planow badawczych powoduje, ze publikuje sie szybko i za wszelka cene. Pojawia sie wiec i zamulaja czasopisma prace absolutnie zbyteczne z punktu widzenia ich wkladu do znajomosci przedmiotu. Publish or perish - to jest haslo wspolczesnego menadzera nauki (czyli samodzielnego pracownika naukowego). Ten wlasnie sposob myslenia jest jedna z przyczyn jednoczesnego zalewu informacji i jej relatywnie malej wartosci poznawczej. Moze wiec byloby bardziej wskazane aby nie przesadzac z systemem dotacji otrzymywanych w drodze konkursu ale raczej zapewnic swiezo zatrudnionym kierownikom zakladow czy grup badawczych poziom finansowania wystarczajacy dla wykonania zaproponowanych przez nich aktywnosci badawczych. W chwili obecnej bowiem dominuja wzgledy administracyjne. Pisanie programow badawczych a nastepnie raportow z ich wykonania sa glownymi miernikami aktywnosci zawodowe. Wiele jezeli nie wiekszosc wysilku kierownika badan zuzywa sie wiec na administracje programu zamiast tego by mogl sie on poswiecic pracy merytorycznej i nadzorowi pracownikow badawczych. Te problemy sa znane i wystepuja we wszystkich krajach, w ktorych uprawa sie nauke. Nie sa od nich wolne USA, Wielka Brytania, Francja czy Niemcy. Niewatpliwie, brak wysokiej jakosci profesury jest jedna z przyczyn, dla ktorych poziom badan sie obniza. Jest on jednym z wynikow zdobyczy lat powojenych gdy w Polsce rozpoczela sie na masowa skale polityka awansu spolecznego. Polityka ta, stawiajaca na pierwszym miejscu pochodzenie spoleczne jako kryterium dostepnosci do kariery akademickiej wprowadzila do kadr uniwersyteckich i PAN owskich duze grupy ludzi, ktorzy w normalnych warunkach nigdy by sie tam nie znalezli. Z biegiem czasu ta kadra z awansu dochodzila do coraz wyzszych stanowisk przy jednoczesnej niedobrowolnej lub naturalnej eliminacji tych nielicznych kadr, ktore jeszcze pozostaly jako scheda po II RP. Nauka, ktora z natury rzeczy powinna byc zajeciem elitarnym, w PRLu stala sie jedna z nisza nomenklatury i wygodna przechowalnia partyjnych talentow, dla ktorych zabraklo zapotrzebowania na danym etapie politycznego rozwoju. Dotyczylo to oczywiscie w pierwszym rzedzie komunistycznych "politologow", ktorzy zainfekowali pole nauk humanistycznych. Haslo dostepnosci wszystkich szczebli kariery dla przedstawicieli szeroko rozumianego proletariatu spowodowalo takze obnizenie jakosci i zakresu wymagan na wszystkich szczeblach edukacji. Podobna redukcja wymagan spowodowala w USA tak zwana "affirmative action" . Jak sie domyslam, podobne mechanizmy zostaly tez uruchomione w innych krajach Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz