środa, 27 czerwca 2012

Syrenie spiewy politykow i analitykow rynkowych

    Od dluzszego czasu oczekujemy na koniec Wielkiej Depresji Swiata Kapitalistycznego, ktora rozpoczela sie w roku 2001 i trwa do dnia dzisiejszego ze wzrastajaca dokuczliwoscia. Jak juz kiedys pisalem, poprzednie Wiekie Depresje trwaly okolo dziesieciu lat kazda i dlatego moznaby przez analogie wnioskowac, ze i obecna zakonczy sie w najblizszym czasie. Od momentu rozpoczecia kryzysu minelo bowiem wlasnie 10 lat. Wiedzeni byc moze ta analogia albo tez uwiedzeni krotkotrwalymi przebiegami wykresow takich jak srednia cena domow itp niektorzy analitycy/blogerzy oraz wszyscy politycy glosza koniec tego co delikatnie nazywaja "recesja". Niestety ja jestem innego zdania. Trzeba bowiem sie zapytac co wlasciwie jest powodem hossy rynkowej czy dobrej koniunktury gospodarczej i czy takie wlasnie "bodzce" zaczynaja wystepowac obecnie.
   Wiadomo, ze potrzeby ludzkie sa niemal niezmienne przynajmniej w skali czasowej sredniego zasiegu (rzedu 100-lecia). Jedzenie, mieszkanie, srodki transportu osobistego, rzeczy modne acz niekoniecznie uzyteczne, rozrywki- te wszystkie dobra powszechnego pozadania moga pobudzic popyt na rynku a w konsekwencji powodowac wzrost produkcji i zatrudnienia.

    Ludzie nie kupuja samochodow (przyklad amerykanski) - poczekajmy az ich stare gruchoty odmowia calkowicie posluszenstwa a wtedy zaproponujemy im dogodne warunki kupna nowych. Chwilowo zas panstwo, a wiec obywatele placacy podatki, udziela pozyczek "na przetrwanie" producentom samochodow. Taka taktyka istotnie zaowocowala chwilowym wzrostem popytu na nowe samochody do czasu gdy istniejace bodzce pozwalaly na zakup pojazdu praktycznie po kosztach produkcji. Gdy bodzce zaniknely - zniknal tez popyt. Podobne metody budzenia popytu stosuje sie takze w przypadku innych, drogich, obiektow powszechnych marzen (np domow). Sa to metody nietrwale i w gruncie rzeczy kosztowne. Subsydiowanie rynku zawsze odbywa sie czyims kosztem to zas wywoluje albo wzrost zadluzenia albo wzrost opodatkowania. Obie konsekwencje sa dla gospodarki niekorzystne. Zadluzenie wymaga obslugi, co z kolei podwyzsza faktyczna cene obiektu kupowanego (o oprocentowanie pozyczki). Opodatkowanie zas zubaza ludnosc odbierajac jej "wolne fundusze" (disposable income) , ktore w innym wypadku moglyby powodowac wzrost zakupow a tym samym ozywienie rynku.
   Podstawowym warunkiem dzialania dobrego rynku jest dostepnosc dobrze platnego zatrudnienia oraz stablinosc wartosci nabywczej pieniadza. To zas oznacza wymog protekcjonistycznej polityki rynku pracy i towarow w obrebie kraju oraz prymat rynku wewnetrznego na handlem zagranicznym. Nie bedzie nigdy zdrowego rynku w sytuacji gdy priorytetem jest wzrost wydajnosci pracy wyrazajacy sie w minimalizacji ceny wytworczej towaru. Pracownik wynagradzany tak nisko jak to jest mozliwe i majacy dodatkowo ta grozbe, ze moze byc zastapiony jeszcze tansza praca imigrantow nigdy nie bedzie stanowil powaznej sily rynkowej. Rynek i gospodarka narodowa wymagaja pewnej "elastycznosci" popytu aby funkcjonowac w sposob stabilny. Zauwazmy, ze istnieja cale kraje o bogatych zrodlach surowcowych i duzej populacji ( np Meksyk, Indie, Chiny), w ktorych  poziom zycia ogolu  obywateli jest nadal nizszy niz poziom zycia europejczykow czy obywateli Stanow Zjednoczonych w czasie kryzysu. To wszystko mimo faktu, ze najbogatszy czlowiek swiata jest meksykaninem czy tego, ze istnieja oazy dobrobytu w postaci wydzielonych miast w Chinach Ludowych. Moim zdaniem bieg zdarzen w UE i USA idzie wlasnie w kierunku wytworzenia podobnej sytuacji jaka istnieje w krajach "rozwinietych selektywnie" . Swiadczy o tym poglebiajaca sie dysproporcja zamoznosci w tych krajach.

   Na rysunkach przedstawionych wyzej mozemy porownac okresy gospodarczego wzrostu w USA z okresami stabilnosci sily nabywczej dolara.Od poczatku XX wieku okres kryzysu zawsze pokrywal sie z czasem ekspansji pienieznej czyli dewaluacji waluty podczas gdy okres hossy ekonomicznej przypadal na czas stabilnej sily nabywczej dolara mierzony w zlocie. Jest to stala zaleznosc, wystepujaca bez wzgledu na to czy Banki Rezerwy Federalnej usilowaly przeciwdzialac dewaluacji (jak w czasie depresji lat 1920-1935) czy tez wrecz przeciwnie (jak obecnie) zalewaly rynek gotowka. Emisja pieniadza pozwala bowiem uratowac banki i duze koncerny od konsekwencji ich blednych decyzji finansowych ale koszty tej operacji ponosi cale spoleczenstwo, ktorego bogactwo wyrazone w walucie spada wraz ze wzrostem stopnia dewaluacji. Zauwazmy tez, ze nawet jesli banki czy instytucja finansowe dostana zasilek pochodzacy z podatkow i uratuja swoja "plynnosc finansowa" to ekonomiczny powod depresji jakim jest nadmiar pieniadza na rynku nie ulegnie poprawie. Strata finansowa jednego podmiotu jest bowiem zawsze zyskiem drugiego. Jesli syn przegra pieniadze w kasynie i nie ma na zycie , a ojciec mu ta strate wynagrodzi w drodze darowizny, to w efekcie syn nadal jest wyplacalny ale kasyno w dalszym ciagu zatrzymuje jego stawke. Inaczej mowiac zamiast poczatkowej ilosci pieniedzy wypuszczonych (przez syna) na rynek hazardowy mamy teraz ilosc podwojna. W obecnej chwili polityka bankow centralnych czy to w UE czy w USA polega na ratowaniu zagrozonych instytucji finansowych dotacjami w postaci zasilkow w znacznej wiekszosci bezzwrotnych albo o malym prawdopodobienstwie odzyskania. Dla wyjscia z depresji jest to polityka samobojcza. Lepiej by bylo dla rynku gdyby zagrozone instytucje a nawet panstwa oglosily bankructwo i anulowaly swoje zobowiazania wzgledem wierzycieli. Zle badz ryzykowne decyzje finansowe wystepuja zawsze i sa z reguly wynikiem przedsiewziec najbardziej doswiadczonych finansistow i ekonomistow. Ci bowiem bardziej niz drobni inwestorzy posiadaja srodki oraz informacje poufne, ktore wydaja im sie wystarczajaco pewne aby osiagnac zysk nawet w wypadku bardzo ryzykownych operacji. Miesiac temu mielismy wlasnie jeszcze jeden przyklad kolosalnej inwestycji-niewypalu wykonanego przez Bank Chase Manhattan, w ktorej straty byly rzedu kilku miliardow (10^9) USD. Rynek bowiem jest z natury nieprzewidywalny i zadne zabezpieczenia w postaci kolejnych ubezpieczen od strat tego nie wyrownaja. Jesli zabezpieczymy sie wszechstronnie to koszty zabezpieczenia pochlona ewentualne zyski. Gra na gieldzie wlasnie dlatego nazywa sie gra a nie inwestycja bo ma wiecej wspolnego z hazardem niz z racjonalna kalkulacja zyskow i strat. Jesli istotnie chcemy zabezpieczyc system ekonomiczny przed "bablami" rynkowymi to konieczne jest zlikwidowanie gieldy badz przynajmniej zdelegalizowanie handlu derywatywami (opcje itp instrumenty finansowe).

 Warto tez pamietac, ze wszystkie te wyrownywane straty oraz odpowiadajace im nieslychane zyski strony wygrywajacej  sa udzialem bardzo waskiej grupy finansistow i politykow. To zas powoduje, ze srodki finansowe w nie uwiklane nie sa udzialem szeroko pojetego rynku pracy ale staja sie wlasnoscia stosunkowo drobnej garstki "wlascicieli " USA czy UE. Sa to na ogol ludzie i tak zamozni, ktorych plany zakupowe moga dotyczyc nowego samochodu Rolls Royce czy obrazu Rembranta. Ludzie ci nie sa jednak w stanie ani tez nie maja potrzeby aby ozywic rynek artykulow masowej potrzeby. Bardziej dobroduszni z nich moga marnowac czesc swojego majatku na bezsensowne projekty humanitarne czy ekologiczne. Nie sa to jednak inwestycje, ktore moga zapewnic zatrudnienie i utrzymanie ogolu potencjalnych pracobiorcow. W efekcie, obecnie realizowany system wychodzenia z kryzysu prowadzi do jego dalszego poglebienia.

   Zycie na kredyt w skali panstwowej ma wielu zwolennikow i w USA i w Naszej Umeczonej Ojczyznie. Ten model ekonomiczny ma swoj urok dla elity polityczno finansowej zwlaszcza wtedy gdy zamorski producent jest jednoczesnie pozyczkodawca funduszy na zakup wlasnych produktow. Zauwazmy bowiem, ze klasa menadzerska placona jest od obrotu towarem a nie od jego produkcji. Tak jest na przyklad w przypadku relacji Chiny Ludowe -USA czy Polska- Niemcy/Francja. Jednak rozwiazanie takie ma oczywisty problem wynikajacy z tego, ze reszta populacji kraju nie ma praktycznie szansy na dochodowe zatrudnienie na wlasnym terytorium i zmuszona jest zyc albo z zasilkow , na ktore nie ma komu zarabiac, albo udac sie na emigracje zarobkowa i stanowic uciazliwy problem prymitywow-pasozytow dla krajow o wyzszej zamoznosci. Globalistyczny model ekonomii swiatowej ma zreszta tez ten duzy minus, ze predzej czy pozniej wszystkie dobra kredytobiorcy stana sie wlasnoscia wierzycieli a wtedy, oczywiscie, nie ma juz nawet mowy o splaceniu czy obsludze dlugu gdyz wszystkie srodki produkcji beda juz w rekach obcych. Kraje slabsze ekonomicznie (jak Grecja) wlasnie osiagnely ten prog. Ale nie ominie on rowniez innych krajow (jak Polska), w ktorych wartosc importu systematycznie przekracza wartosc dobr eksportowanych. Ekonomia globalistyczna to analog biologicznego tandemu zywiciel-pasozyt. Predzej czy pozniej pasozyt (czyli kraj o dominacji importu) zostanie doprowadzony do smierci ekonomicznej po czym ten sam los spotka kraj eksportujacy. Ten bowiem wpadnie w kryzys nadprodukcji, na odbior ktorej kraje "klienci" nie beda mialy juz srodkow finansowych.

   Typowym sygnalem tego, ze kraj wpadl juz w finansowa pulapke bez wyjscia jest sytuacja przerostu miejsc pracy ( i wynagrodzen) w administracji w stosunku do liczby stanowisk pracy w produkcji. Dla przykladu: obecnie w USA administracja panstwowa zatrudnia dwa razy wiecej osob (22.5 mln) niz wszyscy pracownicy zatrudnieni w sektorze wytworczym (11.5 mln). Jest to dokladne odwrocenie sytuacji z roku 1960 kiedy w sektorze administracji panstwowej pracowalo 8. 7 mln ludzi podczas gdy w produkcji mielismy 15 mln. robotnikow. Prace w administracji panstwowej sa tez lepiej wynagradzane i maja wiecej benefitow niz prace w sektorze prywatnym. W roku 2009 pracownik federalny mial srednie wynagrodzenie roczne wynoszace 123 049 USD podczas gdy praca w w firmie prywatnej przynosila tylko polowe tej sumy ( 61 998 USD). Nie wiem jak to wyglada w Naszej Umeczonej Ojczyznie ale przypuszczam, ze jest podobnie. Prace administracyjne sa bowiem latwiejsze do wytworzenia niz prace w sektorze wytworczym a jednoczesnie stanowia wygodne synekury dla czlonkow rodziny oraz znajomych osob decyzyjnych.

   Drugim typowym objawem kryzysu bez wyjscia jest tez wzrost liczby osob zyjacych z roznego rodzaju zasilkow i rent spolecznych. W roku 1969 trzy miliony Amerykanow otrzymywalo "food stamps" czyli bony na zakup zywnosci co kosztowalo rzad federalny 270 mln USD/rocznie. Obecnie liczba obywateli USA otrzymujacych ten rodzaj pomocy wzrosla do 43 mln a koszt samego projektu wzrosl do 77 000 mln USD / rocznie. A nie jest to jedyna forma pomocy spolecznej jaka istnieje w USA!

    Rok obecny jest rokiem wyboru nowego prezydenta USA. Miejmy nadzieje, ze Amerykanie pojda po rozum do glowy i nie wybiora ponownie Prez. Obamy. Wiemy bowiem czego mozemy sie po nim spodziewac i nie jest to rokowanie pomyslne. W tej chwili powtarzana jest stara metoda wzmacniania kandydatury reelekcyjnej droga stabilizacji wartosci nabywczej dolara. Dzieki temu mamy, na przyklad , obnizke cen benzyny i spadek cen ropy naftowej (ktore to towary maja w przyblizeniu stala cene w zlocie).
Jak to wyglada mozemy zobaczyc na wykresie wartosci akcji  GLD  (wartosc pojedynczej akcji wynosi 1/10 ceny rynkowej uncji zlota) http://finance.yahoo.com/q/ta?s=GLD&t=5y&l=on&z=l&q=l&p=&a=fs%2Css&c= . Jak widac podobna taktyka zastosowana byla w roku 2008 gdzie probowano ustalic cene zlota na poziomie okolo 800 USD/uncje. Obecnie Obama badz osoby go wspierajace w banku centralnym usiluja utrzymac cene zlota na poziomie okolo 1500 USD/uncje. Robia to sprzedajac spore ilosci zlota wtedy gdy popyt wywola wzrost powyzej ceny progowej (przy okolo 1600 USD/uncja). Metoda ta wykorzystuje istniejacy zawsze dwupoziomowy uklad cen gieldowych (Ask vs. Bid czyli Sprzedam-Kupie) i pozwala na faktyczna stabilizacje wartosci nabywczej dolara (czyli jego wzmocnienie w stosunku do innych walut).  Jest to obecny odpowiednik ustalania parytetu zlota. Metoda ta bedzie dzialac tak dlugo jak dlugo osoby zainteresowane posiadaja dostateczne rezerwy zlota, ktore sa gotowe poswiecic dla zaspokojenia popytu. Moim zdaniem USA nie posiadaja wystarczajacych zasobow aby utrzymac ten poziom ceny zlota przez czas nieokreslony. Zatem po wyborach mozemy sie spodziewac dalszego wzrostu cen zlota i spadku sily nabywczej USD. Nie ma mowy o tym aby ceny zlota spadly o ile nie wzrosnie radykalnie (do poziomu 10 % lub wiecej) oprocentowanie podstawowe obligacji i pozyczek.

   Jesli chodzi o PLN to NBP dawno juz zrezygnowal z wysilkow stabilizacji naszej narodowej waluty a faktyczna cena uncji zlota w NBP jest obecnie iluzoryczna. Bank ten bowiem zaprzestal sprzedawania monet uncjowych zmuszajac chetnych do kupowania "Orla Bielika" w postaci monet mniejszych (1/10 uncji) , ktore maja nieproporcjonalnie wyzsza cene sprzedazna . Tak na przyklad w dniu dziesiejszym bulionowa moneta (nominal 500 zl) zawierajaca uncje zlota ma cene 6177 PLN podczas gdy 10 monet mniejszych (o nominale 50 zl) kosztuje az 8300 zl.W sytuacji kiedy monet uncjowych bank nie sprzedaja oznacza to znacznie wyzszy od nominalnego stopien dewaluacji PLN.
    Sama stabilizacja wartosci nabywczej waluty nie spowoduje jednak ozywienia gospodarczego. Do tego potrzebny jest wzrost zatrudnienia oraz wzrost wynagrodzen pracownikow. Jesli wnioskowac po danych historycznych jedyna metoda na ozywienie ekonomii jest wojna i wyscig zbrojen. Oba te czynniki zmniejsza liczbe bezrobotnych powolujac ich do zaszczytnej sluzby wojskowej oraz wzmoga produkcje na terenie kraju ze wzgledu na niszczenie sprzetu bojowego oraz odciecie importu w wyniku dzialan wojennych. Pozostaje tylko wybrac stosownych antagonistow!

15 komentarzy:

futrzak pisze...

Czy moge zacytowac kawalek wpisu u siebie na blogu i odeslac linkiem do calosci?
Osoby, ktore mnie czytaja sa srednio zorientowane ekonomicznie a warto odklamywac rzeczywistosc.

Bóbr jedzący szczaw pisze...

Świat kapitalistyczny? Ale gdzie? To kryzys solidarnościowego, keynesowskiego modelu pseudokapitalistycznego (Pan Michalkiewicz przewrotnie nazywa to kapitalizmem kompradorskim i trudno mu odmówić racji), w rzeczywistości będącym systemem socjalistycznym posługującym się terminologią wolnorynkową i kapitalistyczną ("rynki finansowe" itp.). Miał on na celu zniesienie kapitalizmu wolnorynkowego, przenosząc prawo nad wszelkim bogactwem w ręce władzy państwowej, pośrednio z nimi związanej bankowości (banki w obecnej formie są antytezą własności prywatnej, rozumianej jako pełna władza nad wypracowanym przez siebie bogactwem) oraz monopolistycznych "prywatnych" korporacji (każde duże przedsiębiorstwo chce jak najszybciej zdusić wolny rynek i swobodny kapitalizm). Więc żaden kapitalizm, lecz interwencjonistyczna trzecia droga, która w naturalny, celowy i zaplanowany sposób przeżywa "kryzys", by płynnie przejść w realny socjalizm i Wielkiego Brata (lecz bardziej w wydaniu huxleyowskiej wizji, niż orwelloweskiej). Trzecia droga to dłuższa ścieżka dla drogi drugiej. Zadziwiające, że w "kapitalistycznej" Wielkiej Brytanii to dnia dzisiejszego zostały praktycznie wprowadzone wszystkie postulaty angielskich socjalistów z początku zeszłego wieku. Jaki świat kapitalistyczny, gdy w ciągu roku oddaję władzy państwowej pod przymusem represji i przemocy ponad 50% mojego wypracowanego bogactwa, kapitału na dalszy swój rozwój? Taki upośledzony, połowiczny kapitalistyczny ten świat, a nawet nie połowiczny bo te 50% są pozbawione jeszcze danin ukrytych jak akcyza i VAT. Bycie wspaniałym profesorem fizyki chemicznej nie sprawia, że będzie dobrze, słusznie i mądrze rozprawiać o ekonomii i gospodarce.

Anonimowy pisze...

Jesli wnioskowac po danych historycznych jedyna metoda na ozywienie ekonomii jest wojna i wyscig zbrojen.

To nie jest zbyt optymistyczne, ale za to brzmi niezwykle prawdziwie.

Jaki świat kapitalistyczny, gdy w ciągu roku oddaję władzy państwowej pod przymusem represji i przemocy ponad 50% mojego wypracowanego bogactwa, kapitału na dalszy swój rozwój?

Widzę, że imć @Bóbr nie zrozumiał istoty kapitalizmu, który sprowadza sie do istnienia prywatnej własności środków produkcji oraz maksymalizowania zysku przez właściciela.-) Oba te elmenty wymagaja wzglednie wolnego obrotu towarowo-kapitałowego i stosunkowo wolnej konkurencji. Wszystko to mamy. Na dodatek władza państwowa to jest władza tychże kapitalistów (poprzez osoby przez nich opłacane i wynajete), poprzez co doszło do zjawiska prywatyzacji państwa, w którym słuzby państwowe nie dbaja o ogół obywateli, ale służą realizacji celów owych (wielkich) kapitalistów. Owe 50% podatki dla wielkiego kapitału to jedynie przekładanie pieniedzy z jednej kieszeni do drugiej,-) ale znakomicie to uderza w ich konkurencje - małych i drobnych posiadaczy resztek kapitału.

Oczywistym więc jest, że drobni własciciele zakładów, sklepów itp żadnymi kapitalistami nie są, bo owego kapitału posiadają tyle, co kot napłakał. Z róznego rodzaju analiz wynika, że grupa ok 5-6 tysięcy ludzi posiada ok 70-80% kapitału i tym własnie ludziom, którzy w znakomitej większosci posiadaja banki i wielkie korporacje słuzy obecny system. Państwo nawet nie zauważy, jak Kowalski zbankrutuje i nie wesprze go publiczna kasą, ale co innego Kulczyk, czy Czarnecki.-)

Bycie @Bobrem jedzącym szczaw nie sprawia, że można dobrze, słusznie i mądrze rozprawiać o ekonomii i gospodarce

Bobola pisze...

@futrzak
Nie mam obiekcji co do przedrukow.

Takie Jeden Łoś pisze...

Tak na przyklad w dniu dziesiejszym bulionowa moneta (nominal 500 zl) zawierajaca uncje zlota ma cene 6177 PLN podczas gdy 10 monet mniejszych (o nominale 50 zl) kosztuje az 8300 zl.W sytuacji kiedy monet uncjowych bank nie sprzedaja oznacza to znacznie wyzszy od nominalnego stopien dewaluacji PLN.

W sklepie pare ulic dalej moze Pan bez problemu kupic uncjowe Bieliki po 6200-6300 i Bieliki 1/4 oz w cenie 1550 PLN. Poki zloty jest wymienialny po rynkowym kursie na inne waluty i panstwo pozwala pojechac chocby do Berlina i za te waluty kupic zloto, to NBP wcale nie musi nawet sprzedawac monet. Nie ma wiec co szukac dziury w calym.

Takie Jeden Łoś pisze...

Sama stabilizacja wartosci nabywczej waluty nie spowoduje jednak ozywienia gospodarczego. Do tego potrzebny jest wzrost zatrudnienia oraz wzrost wynagrodzen pracownikow.

A mi sie wydaje, ze jest dokladnie odwrotnie tzn. ozywienie gospodarcze potrzebne jest do wzrostu zatrudnienia, a wzrost wynagrodzen bez wzrostu wydajnosci pracy doprowadzi jedynie do inflacji. Gdyby bylo tak, jak Pan mowi, to mozna by zatrudnic 10 mln ludzi przy budowie jednej autostrady z uzyciem plastikowych lopatek. Placic mozna po 10 mln na glowe miesiecznie. Wtedy oba postulaty Pana Profesora beda spelnione - wzrosnie zatrudnienie i wzrosna pensje. Ciekawe, czy nastapi ozywinie gospodarcze?

Takie Jeden Łoś pisze...

Oba te czynniki zmniejsza liczbe bezrobotnych powolujac ich do zaszczytnej sluzby wojskowej oraz wzmoga produkcje na terenie kraju ze wzgledu na niszczenie sprzetu bojowego oraz odciecie importu w wyniku dzialan wojennych. Pozostaje tylko wybrac stosownych antagonistow!

Czyli Pan Profesor chcialby potraktowac mlodych jako mieso armatnie. To nie lepiej juz szczerze lobbowac za eutanazja? Wtedy mozna by tez usunac troche starych piernikow, bezproduktywnie pobierajacych emerytury, bez niszczenia przy okazji calego panstwa.

Jesli zas chodzi o wzmaganie produkcji na skutek zniszczen wojennych, to mozna jako ersatz powolac specjalne patrole, ktore beda np. tluc szyby w oknach na glownych ulicach miast i podpalac samochody. Wie Pan jaki to bedzie naped dla gospodarki?

Przyznam sie, ze dawno nie czytalem czegos rownie beznadziejnego jak ten wpis. Nawet w mainstreamowych odmozdzajacych mediach.

futrzak pisze...

Dziekuje.

Bobola pisze...

@TJL

Problemem jest to, co ma wywolac ozywienie gospodarcze. Jak dotad stosowano zawsze wyscig zbrojen gdyz przemysl militarny produkuje towary nie bedace w powszechnym uzyciu osob prywatnych. W ten sposob wyplaca sie wynagrodzenia unikajac jednoczesnie problemu nadprodukcji.
Nie rozumie tez Pan na czym polega inflacja. Jest to sytuacja wystepujaca wtedy kidy spoleczenstwo ma pieniadze ale brak jest towarow. Tak bylo np w koncowych latach PRLu.Deflacja jest sytuacja odwrotna, kiedy mamy nadprodukcje i producenci musza wyzbyc sie towarow z minimalna marza lub nawet bez niej.

Jesli chodzi o przyklad z lopatkami, to oczywiscie odpowiedz jest tak. Pod warunkiem, ze wystarczy towarow.
Obecna sytuacja w USA a pewnie i w PL jest taka, ze wiekszosc populacji nie ma srodkow na nawet konieczne zakupy i nie ma tez mozliwosci dostania godziwie platnej pracy.
W USA sytuacja jest przed deflacyjna.

Wojna jest niemal zawsze nieunikniona w takiej sytuacji jaka mamy obecnie. Pozwala ona na wywiklanie sie z wielu zobowiazan miedzynarodowych i wewnetrznych oraz na "przyciecie " populacji oraz zmobilizowanie mlodych ludzi. To rozwiazuje problem bezrobocia i pozwala na wprowadzenie nowego ladu na skale swiatowa.

Takie Jeden Łoś pisze...

Pod warunkiem, ze wystarczy towarow.

Czyli mowiac krotko, mozna prowadzic debilna polityke protekcjonizmu i interwencjonizmu pod warunkiem, ze wzrost wydajnosci w realnej (wolnej) czesci gospodarki bedzie wystarczajaco duzy, zeby "wystarczylo towarow" dla ludzi pracujacych w czesci regulowanej. W koncu towary nie biora sie znikad, tylko ktos je produkuje. Do tej pory dzieki rozwojowi technologii ten wzrost byl spory i pozwalal wszelkiej masci regulatorom realizowac swoje chore wizje. Teraz jednak osiagamy powoli punkt rownowagi, w ktorym pracujace kilkanascie procent spoleczenstwa nie bedzie w stanie nawet pod lufa rewolweru wyzywic reszty darmozjadow udajacych, ze pracuja. I rzeczywiscie cos sie bedzie musialo zmienic.

Jesli chodzi o definicje inflacji i deflacji to widze bardzo kreatywne, nowatorskie i unilkalne podejscie. Tak trzymac!

Bobola pisze...

@TJL
Definicje inflacji i deflacji jakie podalem sa klasyczne.

Interwencjonizm panstwowy w postaci dotowania np kupna domow w USA byl jednym z powodow "babla nieruchomosci" a wczesniej spowodowal fale spekulacji gieldowych prowadzonych metoda "other people money" czyli wykorzystania pozyczek do spekulacji w nadzieji, ze przychody spekulacyjne beda tak duze , ze pokryja koszty obslugi dlugu. Za to bezposrednio byly odpowiedzialne banki Fed. Rez. dostarczajac latwego (nisko oprocentowanego) kredytu bankom inwestycyjnym.
Panstwo moze takze rozeslac pewne kwoty obywatelom (w USA zrobil to Bush i Obama) dla podwyzszenia ich "sily rynkowe". Niestety byly to zbyt drobne sumy aby zrobic cos wiecej niz dobra PR.
Klasyczna forma byly roboty publiczne z czasow New Deal. Parkostrady wykonane w tym czasie sluza do dzisiaj.

Niestety nie znam kwalfikacji fachowych Moich Szanownych Czytelnikow ale bylbym zobowiazany za informacje jakie to wlasciwie podstawy zawodowe powoduja, ze uwaza sie Pan za osobe zdolna do merytorycznej oceny moich tekstow? Z komentarzy wynika bowiem , ze jest Pan ignorantem w sprawach ekonomii a grubijaninem w obyciu.

Takie Jeden Łoś pisze...

@Bobola

Grubijaninem to ja bywam tylko w sytuacjach, kiedy ktos mnie traktuje per noga. A jak mi ktos pisze o protekcjonizmie, to ja sie wlasnie tak czuje potraktowany. Bo protekcjoniz oznacza de facto stwierdzenie w stylu: "ja wiem, co jest dla ciebie dobre i nie tobie decydowac o swoim losie". A dlaczego Pan uwaza, ze ma prawo decydowac, czy ja chce kupowac towary od Polaka, czy od Chinczyka?

Inspektor Lesny pisze...

znam kwalfikacji fachowych Moich

Czy Pan Los moglby nam przyblizyc swe kwalifikacje badz doswiadczenia w materii gospodarki i finansow?

Moje to ponad 20-cia lat przcy w jednym ze szwedzkich bankow. Na roznych stanowiskach. Kasjera, tzw. "doradcy finansowego", asdministratora systemu, i innych,prostszych raczej urzedniczych stanowisk. To niesie za soba niezliczona ilosc kursow i szkolen.
Moj wniosek z nich wszystkich jest taki, ze bank wpajal mi swoj sposob widzenia,ze strony swych korzysci. Nie byla to wiedza obiektywna niezalezna od interesow prelegenta.
Mozna by rzec, ze ta obiektywna wiedze nalezy szukac w swzkolach, oraz na uniwerstetach. Moje doswiadczenia ztej ze edukacji molwia mi, ze i to zluda.
Gdyz uczelnie, pracownicy naukowi, dydaktyczni, ba, nawet wozny, siedza w kieszeni bankow, finansjery, i partii politycznych.
Tak, ze moje poglady na gospodarke i ekonomie rzadko pokrywajua sie z wnioskami, ktore podczas edukacji podsuwali mi moi nauczyciele, a w pracy przelozeni.

decydowac, czy ja chce kupowac towary od Polaka, czy od Chinczyka?

To raczej pytanie o moralnosc, prawo, etyke, a nie ekonomie.
Tak to funkcjonuje.Wszyscy jestesmy czyimis poddanymi.
W Krolestwie Szwedzkim do niedawna stosunki sexualne ze zwierzetami byly zabronione, i karakne. Jakis czas temu wyszedl dekret, ze jest to juz dozwolone. Na drodze dojazdowej do mojego miejsca zamieszkania stal znak drogolwy ograniczajacy predkosc do 70 km/h.
Jednego dnia zniknal, i pojawil sie inny, 60km/h.
Pytanie, dlaczego mieszkancy Szwecji maja sie stosowac do tych przepisow jest chybione...

Takie Jeden Łoś pisze...

@Inspektor Lesny

Czy Pan Los moglby nam przyblizyc swe kwalifikacje badz doswiadczenia w materii gospodarki i finansow?

Kwalifikacje Łoś ma takie, jak wiekszosc ludzi. Musi co miesiac zbilansowac domowy budzet. Bez dodruku. Ten ostatni warunek czyni z Łosia eksperta wiekszego od wiekszosci (makro)ekonomistow rzadowych. Poza tym Łoś czyta (ze zrozumieniem) ksiazki "Austriakow" rozprawy naukowe z ekonomii, ekonomiczne blogi itp.

To raczej pytanie o moralnosc, prawo, etyke, a nie ekonomie. Tak to funkcjonuje.Wszyscy jestesmy czyimis poddanymi.

Ekonomia to nauka o ludzkim dzialaniu i o ludzkich motywacjach. Prawo moze dawac ludziom lub odbierac motywacje, a wiec wplywa na ekonomie. Jest to oczywiste. Jesli prawo kaz bezsensownie wydawac ciezko zarobione pieniadze to odbiera motywacje do pracy i do wytwarzania dobr potrzebnych innym ludziom. Moze i jestesmy czyimis poddanymi, ale nie niewolnikami. A jak slucham czasem (spodarycznie) debat politykow na tematy spolecfzno ekonomiczne to mam wrazenie, jakby oni, dyskutujac o naszych wspolnych pieniadzach, dyskutowali o swojej wlasnosci. I niestety Gospodarz tego bloga ma podobna maniere w podejsciu do wolnosci innych ludzi. Mowi o niej jak o swojej wlasnosci.

Co do Szwecji to nie musi mnie Pan przekonywac, ze to jest policyjne i totalitarne panstwo. Zylem tam przez dwa lata i zdazylem to zauwazyc.

Anonimowy pisze...

@Autor

Spróbuję się zmierzyć z kilkoma tezami Autora bo wydają się conajmniej "nietrafione"

@:"przyciecie " populacji oraz zmobilizowanie mlodych ludzi.

To nie tak. Oglądałem gdzieś wykres wzrostu populacji w ostatnich 100 latach i na tym wykresie obydwie wojny światowe to były drobne 'schodki". Wojny wcale nie "przycinają" populacji. Szczególnie, że zwykle tuż po wojnie powstaje gigantyczny wyż demograficzny. Doświadczenie krajów Zachodu uczy, że najlepszym sposobem na "przycięcie" populacji jest zapewnienie obywatelom dostatniego, wygodnego życia i sami przestają się rozmnażać.

@:"Definicje inflacji i deflacji jakie podalem sa klasyczne."

Świetnie, tylko z tekstu wynika, że traktuje Pan inflację jak jakiś dopust Boży (zjawisko obiektywne) i nie wspomina nic o przyczynach. To trochę tak jakby Pan opisywał pożar, ale nie wspomniał, czy wybuchł od uderzenia pioruna czy też powstał w wyniku podpalenia. Dla mnie to zasadnicza różnica (nikt się nie czepia definicji pożaru:).

@:"bylbym zobowiazany za informacje jakie to wlasciwie podstawy zawodowe powoduja, ze uwaza sie Pan za osobe zdolna do merytorycznej oceny moich tekstow?"

Hmm, w dziedzinie ekonomii i finansów to ja nie wierzę w żadne "podstawy merytoryczne". Jak czytam wzajemnie sprzeczne opracowania ZAWODOWYCH (z tytułami naukowymi) ekonomistów, to pytanie kogokolwiek o certyfikat wywołuje u mnie pusty śmiech. mam duży szacunek do Kuczyńskiego (Xelion), który jest zawodowym analitykiem a wielokrotnie słyszałem z jego ust odpowiedzi w stylu: "no takich mądrych to chyba nie ma".