niedziela, 20 kwietnia 2008

Z pustego i Salomon....czyli bunt adiunktow

W ciagu ostatnich paru dni pojawiaja sie w prasie liczne wypowiedzi dotyczace projektow reformy nauki i akademii polskiej. Sa one oczywiscie reakcja na najnowsze propozycje Ministerstwa Szkolnictwa Wyzszego ale sam problem byl juz omawiany wielokrotnie tak jak zreszta wielokrotne byly juz proby ulepszania stanu polskiej nauki i dydaktyki szczebla wyzszego. Osoby omawiajace ten problem poruszaja na ogol trzy glowne tematy. Sa nimi: kwestia podwyzszenia jakosci badan i ich percepcji z perspektywy swiatowej, problem uproszczenia procedury awansowej a zwlaszcza ulatwienia dostepu do stopnia samodzielnego pracownika nauki dla przedstawicieli mlodej kadry naukowej oraz zagadnienie sposobu finansowania badan naukowych. Zaden z tych problemow nie jest wylacznie domena nauki polskiej wiec wydawaloby sie, ze najprostsza droga usprawnienia sytuacji byloby spojrzenie na to w jaki sposob rozwiazaly je te kraje, ktore w naszej opinii posiadaja najlepsze wyniki jesli chodzi o poziom badan naukowych oraz poziom szkolnictwa wyzszego i zaadaptowanie go z mozliwie minimalnymi zmianami do warunkow polskich. Jak sie wydaje w gre wchodza kraje takie jak USA, Wielka Brytania czy Niemcy. Z tej trojki USA ma, jak sie wydaje, system o najnizszym wiekowo progu wejscia kandydatow do uniwersyteckiej profesury. Badania naukowe na wyzszym niz uniwersytecki poziomie prowadzone sa w rzadowych centrach badawczych gdzie pracownicy podlegaja klasyfikacji wynagrodzen odpowiadajacym stosownej randze w panstwowej sluzbie cywilnej.
Podobny system obowiazuje w Wielkiej Brytanii. Profesura uniwersytecka w USA nie jest stanowiskiem panstwowym i jest nadawana przez wladze konkretnego uniwersytetu na wniosek odpowiednich Wydzialow. System ten nie jest tak bardzo rozny od panujacego w II RP gdzie istnialy dwa stopnie naukowe: magistra i doktora oraz trzy tytuly naukowe : docenta , profesora nadzwyczajnego i profesora zwyczajnego. Te dwa ostatnie stanowiska laczyly sie z nieusuwalnoscia z miejsca pracy (odpowiednik tenure w USA). Docentura oznaczala prawo do wykladania na wyzszej uczelni co otwieralo droge do zarobkowania w roli wykladowcy akademickiego. W odniesieniu do systemu amerykanskiego docentura odpowiada stanowisku Assistant Professor. Jest to samodzielny pracownik naukowy bez stabilnosci zatrudnienia ale z mozliwoscia starania sie o fundusze badawcze z osrodkow dotujacych oraz z prawem do ksztalcenia przyszlych doktorow. Na ogol taki swiezo upieczony profesor dostaje takze fundusze rozruchowe z Wydzialu, na ktorym jest zatrudniany. Po uplywie okreslonego czasu Wydzial ocenia dorobek publikacyjny, liczbe promowanych doktorow oraz ilosc uzyskanych dotacji i podejmuje decyzje o stabilizacji na stanowisku Associate Professor badz tez rezygnuje z dalszej z nim wspolpracy. Jest to system daleko niedoskonaly ale majacy pewna wewnetrzna logike. Pewniejsze zatrudnienie pod wzgledem stabilizacji zawodowej daja narodowe instytuty badawcze. Jest bowiem wiadomo, ze sluzba cywilna dba o swoich czlonkow nawet wtedy gdy zajmuja sie oni sprawami nieadministracyjnymi. Ponadto badania w narodowym instytucie badawczym czesto maja pewien element tajnosci co powoduje, ze pracownikow zwalnia sie niechetnie. Osobiscie uwazam, ze przyjecie amerykanskiego modelu wyszloby na przeciw postulatom polskich adiunktow. USA nie zna procedury habilitacji ale komisja rekrutujaca kandydatow na stanowisko Assistant Professor (czyli docenta) ocenia jego publikacje, opinie promotora jego doktoratu oraz miarodajnych kolegow oraz rodzaj badan i doskonalosc wykladu. Nie jest to latwy prog do przeskoczenia gdyz w gre wchodzi wiele czynnikow niewymiernych obiektywnie ( jak na przyklad ogolne wrazenie jakie na czlonkach komsji zrobil kandydat czy istotnosc jego projektow badawczych w swietle potrzeb Wydzialu) a po nim jeszcze za pare lat nadchodzi prog stabilizacyjny. Dobrze by wiec bylo aby uzupelnic te plynne kryteria czyms solidniejszym. Mysle tu o testach IQ i przydatnosci zawodowej, ktore obecnie sa juz dobrze opracowane i daja wiarygodne rezultaty. Wydaje mi sie celowe aby kandydaci na przyszlych profesorow wyzszych uczelni posiadali IQ na poziomie powyzej 130 co oznacza, ze kwalfikowaloby sie do stanowiska tego typu okolo 2% calkowitej populacji. Jak wiadomo osoby genialne posiadaja IQ powyzej 150 (osobnicy tacy stanowia okolo 0.1% populacji) wiec proponowany prog 130 nie jest zbyt restrykcyjny. Zainteresowanym polecam dostepny na internecie test http://web.tickle.com/tests/uiqnew aby mogli oni skontrolowac swoje szanse na zakwalfikowanie sie do intelektualnej czolowki. Istnieja takze bardziej szczegolowe testy przydatnosci zawodowej, ktore potrafia doradzic niepewnym jaki kierunek dzialalnosci zawodowej jest najbardziej zgodny z ich usposobieniem i uzdolnieniami. Zauwazmy, ze kandydat do tego pierwszego stopnia profesury jest na ogol czlowiekiem wzglednie mlodym, o ograniczonym dorobku publikacyjnym. Ow dorobek jest tez zazwyczaj wynikiem wspolpracy z promotorami pracy magisterskiej i doktorskiej przedstawia wiec prace powstale w wyniku sugesti bardziej doswiadczonego pracownika nauki. Inaczej mowiac, samo ich poprawne wykonanie i publikacja nie mowi jeszcze wiele o tym czy kandydat jest w stanie postawic nowe i niezalezne od sugesti promotora problemy naukowe. Zakladajac, ze kandydat ukonczyl szkole srednia w wieku lat 18, przeszedl przez 5-6 letnie studia magisterskie po czym spedzil 4-5 lat pracujac nad doktoratem mozemy oczekiwac, ze bedzie on staral sie o docenture w wieku okolo 28 -30 lat. Jaki bedzie jego dorobek publikacyjny w tym czasie czy tez inaczej mowiac ile mozemy od niego oczekiwac w chwili gdy stanie on do konkursu? Jeden z najwybitniejszych fizykow 20-tego wieku, Lew D. Landau , posiadal w swoim dorobku 115 publikacji i 8 ksiazek. Caly ten dorobek powstal w ciagu 42 lat pracy zawodowej. W liczbie tych 115 publikacji mniej wiecej polowa (47%) stanowily publikacje, ktorych byl wylacznym autorem. Oznacza to, ze pracownik naukowy o znamionach genialnosci jest w stanie wyprodukowac przecietnie 2.7 publikacji rocznie z czego 1.45 samodzielnie. Tak wiec mozemy oczekiwac, ze przecietny kandydat na stanowisko docenta powinien sie legitymowac liczba okolo 2-6 publikacji, w ktorych zapewne bedzie glownym wspolautorem. Nie jest to specjalnie duzy material a jego jakosc bedzie w znacznej mierze zalezala od jakosci idei badawczych i skrupulatnosci nadzoru promotora. Trzeba tez pamietac, ze stanowisko profesorskie to w zasadzie stanowisko naukowego menadzera raczej niz badacza. Stad wiekszosc promotorow nie bedzie zapewne posiadac calkiem pelnej informacji o aktualnym stanie wiedzy w dyscyplinie, ktora sie zajmuja a sugerowany temat badan pracy doktorskiej moze sie okazac albo zbyt wyeksploatowany albo nie do rozwiazania. To zas okaze sie dopiero wtedy, gdy doktorant spedzi juz sporo czasu na zaznajomienie sie z owa dziedzina. Z tego powodu nie jest wskazane aby promocja do stopnia samodzielnego pracownika nauki nastepowala zbyt wczesnie. Nabycie wiedzy i zrozumienie tego co jest w danej dziedzinie istotnym problemem do rozwiazania wymaga pewnego doswiadczenia a jego nabycie wymaga czasu.
Wreszcie nalezy tez pamietac, ze nie zawsze czolowy badacz jest rowniez obdarzony talentem administracyjnym i odwrotnie dobry menadzer nauki nie zawsze jest skutecznym badaczem.
Tak jak armia nie moze skladac sie wylacznie z generalow tak i nauka jest na ogol dzielem zbiorowym, w ktorym znaczna role odgrywaja badacze pomocniczy znajdujacy sie na roznych etapach rozwoju naukowego. Nie wszyscy z nich aspiruja do stanowisk menadzerskich i powinna pozostac mozliwosc ich ustabilizowanej zawodowo pracy na stanowiskach badawczych.
Brak tego typu "kadry posredniej" na uniwersytetach amerykanskich jest glowna przyczyna, dla ktorej badania tam prowadzone maja na ogol nienajwyzszy poziom. Po prostu uzyskanie doswiadczenia i wiedzy wymaga czasu a tego nie posiada graduate student ( po 3 latach studiow), ktory musi zrobic w rozsadnym czasie doktorat i opuscic uniwersytet.

Brak komentarzy: