poniedziałek, 29 września 2008

Ta niezwyczajna lekkosc kieszeni...

Amerykanska telewizja pelna jest rozmow z ekonomistami i politykami na temat dziesiejszej katastrofy na Wall Street. Zawsze mnie dziwi w takich wypadkach, ze wszyscy ci eksperci zasiadajacy na powaznych stanowiskach w powaznych instytucjach potrafia szukac przyczyny kryzysu wszedzie ale nie tam gdzie istotnie lezy jego przyczyna. Jan Pietrzak powiedzial kiedys, choc w innym kontekscie, ze gdyby nie wiedzil ze to glupota to by myslal, ze to prowokacja. Tak jest i w tym przypadku gdzie Szacowni Eksperci widza drzewo nie zauwazajac lasu. Prawda, ze uchwalenie ustawy powstrzymalo by na jakis czas spadek notowan i ocalilo, byc moze , kilka posad. Przyczyny kryzysu nie leza jednak w ostatnich upadkach bankow, domow maklerskich oraz zakladow ubezpieczen. To sa tylko skutki dawniej bo jeszcze przed rokiem 2000 podjetych decyzji, ktore powoli ale skutecznie poddawaly erozji amerykanski system gospodarczy. O przyczynach i perspektywach kryzysu , ktory oczywisci rozciagnie sie na caly swiat, pisalem juz w marcu br. Nie chce sie wiec powtarzac pozostawiajac sobie podsumowanie do konca tego lub poczatku nastepnego roku, kiedy nowe krzepiace dane beda juz oficjalnie dostepne. Nawet zreszta gdyby pakiet ratunkowy zostal przyjety to trzeba sobie zdawac sprawe, ze sa to tylko dzialania pozorne. Rzad USA nie posiada rezerw budzetowych, wiec caly ten zasob finansowy, o ktorym jest tyle dyskusji, to bedzie emisja pustego pieniadza. To zas spowoduje zarowno dalsza inflacje jak i dewluacje. Jedyne co moze powstrzymac niekorzystny bieg wydarzen to przywrocenie pelnej wymienialnosci dolara na zloto oraz/lub powrot do rynku chronionego barierami celnymi. Wolny rynek i zerwanie wiezi pieniadza z towarem o ograniczonej ilosci w obiegu stanowiacym rodzaj "kotwicy" wartosciowej, to sa prawdziwe przyczyny stanu obecnego i dalszego upadku jaki przewiduje. Zauwazmy, ze obecnie amerykanscy kongresmeni wogole nie zastanawiaja sie nad konsekwencjami jakie przyniosloby uchwalenie ustawy "ratunkowej". Najwyraznie pieniadz to dla niech tylko kawalek zadrukowanego papieru, ktory mozna drukowac i wysylac do obiegu wedlug wlasnej woli. O ile oszczedniejsi i ostrozniejsi by byli gdyby przyszlo im udzielac kredyty zagrozonym bankom przez zubazanie zasobow metalu w Fort Knox czy podziemiach Bankow Federalnej Rezerwy.

13 komentarzy:

Mieczsilver pisze...

Nałatwiej jest rozporządzać sie wydając pieniadze z cudzej kieszeni,nie mówiąc już o grabieży.

zoska pisze...

ciekawe ze podatnicy amerykanscy sie nie buntuja.

Bobola pisze...

zoska;

Dlaczego nikt nie protestuje? To dobre pytania. Jednym z powodow jest fakt, ze teologia wolnego rynku jest wpajana bardzo wczesnie. Obecna "boom generation" wychowala sie na niej jako oczywistej prawdzie. A wyjasnienia wielu mniejszych i jednego (1970-1980) bardzo powaznego kryzysu podawane w mediach przez powaznych ekonomistow (oczywiscie entuzjastow wolnego rynku) nigdy nie podawaly go jako rzeczywista przyczyne klopotow. Ja sam pamietam poczatki otwarcia sie rynkow USA na dostawy artykulow pierwszej potzreby z Meksyku i Azji. Wszyscy wtedy kpili z niskiej jakosci ( w porownaniu z analogicznymi produktami USA) japonskich zegarkow, elektroniki,samochodow czy tajwanskich koszul. Byly to produkty istotnie bardzo tanie ale tez o bardzo krotkim czasie uzytkowania. Teraz zas samochody japonskie sa potega a amerykanskie koncerny sa praktycznie wyparte z rynku . Prosze zobaczyc, na przyklad na www.finance.yahoo.com jak wyglada dlugo-czasowy przebieg wartosci akcji Ford Company. Elektronika amerykansk przestala istniec wogole. Nie ma produkcji amerykanskich aparatow telewizyjnych, odtwarzaczy wideo itp. mimo, ze sa to wszystko wynalazki amerykanskie. Ameryka stracila wiele doskonale platnych stanowisk pracy a srednie wynagrodzenie spada monotonicznie od lat 70tych kiedy to USA otworzyla swoje rynki. Co wiecej wzrosl bardzo podatek od wynagrodzen (bodaj 40krotnie) bo skarb panstwa musial nadrobic straty spowodowane strata wplywow z cel importowych. Te problemy podniosl w 1990 roku Ross Perot ale jego argumenty , zbyt fachowe dla widowni amerykanskiej, nie przyniosly mu prezydentury.

zoska pisze...

no wlasnie: "zbyt fachowe dla widowni amerykanskiej". Tak sobie mysle ze widownia amerykanska (tak jak pewnie i polska) chce miec co wlozyc do gara i cos czym mozna to popic. Jakies glebsze przemyslenia na temat kondycji kraju w ktorym zyja sa im obce bo niby po co myslec. I jesli w takim srodowisku znajdzie sie grupa ludzi potrafiaca pokierowac dyskretnie takim tlumem to mamy to co mamy. Waska grupa dyryguje milionami. Zyski poszly do kieszeni tej waskiej grupy a za straty zaplaca wszyscy. Ktos wie moze jak sie zapisac do tej waskiej grupy przywodcow ?:)

Jerzy pisze...

"ciekawe ze podatnicy amerykanscy sie nie buntuja."

Bo to jest sprawa polityczna, w sam raz na wybory. Amerykanie nie są tacy głupi, aby dać się nabrać na wyborcze manipulacje. Demokratom zależy na krachu giełdy, a Republikanom na sukcesie. Dlatego przeciętny Amerykanin nie zwraca większej uwagi na propagandę mediów :)

Bobola pisze...

Kryzys trwa juz od ponad 8iu lat wiec trudno go skladac na wyborcze manipulacje. Przecietny amerykanin nie jest zbyt rozgarniety jesli chodzi o wiele spraw ale na stan swoich finansow zwraca baczna uwage. Niestety, mimo wielu przykrych dosiadczen wierzy jeszcze w to co mu mowia autorytety telewizyjne. Te zas maja zazwyczaj wlasne plany, ktore nie maja wiekszego zwiazku z dobrem kraju jako calosci. Pamietajmy, ze w kapitalizmie strata jednego jest zyskiem drugiego. Chyba, ze zmienia sie caly uklad w taki sposob, ze nawet wygrana nie ratuje zwyciezcy. Taka sytuacje mamy obecnie w amerykanskiej ekonomii.

Bobola pisze...

Szanowni acz nieliczni czytelnicy Bobolowiska maja zreszta ta nieslychana przewage na przecietnym, nie znajacym polskiego jezyka, tubylcem amerykanskiem , ze analiza gospodarki amerykanskiej i polskiej przedstawiona tu w slynnych publikacjach marcowych nie jest dostepna w zadnym z istniejacych obecnie podrecznikow ekonomii politycznej. Wiekszosc oficjalnych publikacji minimalizuje wplyw dewaluacji na przebieg wskaznikow gospodarczych przedstawiajac je tak aby nie macic dobrego humoru decydentow. Co wiecej zrelatywizowanie wartosci walut przez uzywanie innych niz zloto standartow odniesienia (np dla mierzenia inflaci - koszyk uslugowo-towarowy), spowodowalo, ze nawet zawodowi ekonomisci, ktorzy widza, ze cos jest niecalkiem w porzdku, maja trudnosci z ustaleniem faktycznych przyczyn problemu.

zoska pisze...

Dzisiejszym swiatem rzadzi pieniadz. Z taka teza zgodzimy sie chyba wszyscy. Zatem osoba ktora chce zarobic musi dbac miedzy innymi o obnizenie kosztow produkcji. W UE i USA sa dwie drogi obnizenia tych kosztow: robotyzacja lub przeniesienie produkcji do Chin. I tak sie dzieje. Jesli wiec wytworczosc zostaje przeniesiona poza USA lub UE to zarowno USA jak i UE musza zarabiac na czym czego chlop spod Pekinu nie zrobi i co wiecej nie bedzie mial szansy sie nauczyc. I tym czyms jest szeroko rozumiane know-how. Czyli matematyka ktora dostarczy informatykom algorytmow do robotow, fizyka i chemia ktora dostarczy materialow, inzynieria ktora zbuduje robota. Co sie stanie z ludzmi ktorzy nie pracuja w takich dziedzinach nie mam pojecia.
Wracajac do Panskiego przykladu z Fordem. Ford majac takie zaplecze umyslowe jak amerykanskie uniwerki i laboratoria powinien bic na glowe taka Toyote czy Honde. Chocby z faktu ze do USA jezdza naukowcy z calego swiata i w swej masie musza miec wiecej pomyslow niz inzynierowie japonscy. Jesli tak jest a Ford przegrywa to moze dlatego ze Amerykanom sie wydawalo ze zawsze beda the best i nie musza przykladac sie do pracy ??

Bobola pisze...

Pieniadz rzadzi polityka panstw nie od dzisiaj. Na to aby robotnik amerykanski mogl sie zrownac z azjatyckim pod wzgledem kosztow wynagrodzenia musialby miec od niego ponad osmiokrotnie wieksza wydajnosc pracy. To nie jest mozliwe fizycznie. Pamietajmy bowiem, ze stosunkowo latwo jest przewiezc narzedzia, nawet bardzo wyrafinowane, do kraju wytwarzania i tam przeszkolic robotnikow. Nowoczesne maszyny sa zreszta coraz prostsze w obslugiwaniu gdyz wiele czynnosci jest z gory zaprogramowanych i robotnik nie musi interweniowac w przebieg procesu. Prosze spojrzec jak zmienily sie, na przyklad, obrabiarki. Kiedys musial je obslugiwac wysoko wykwalfikowany frezer. Teraz wymagania sa mniejsze bo sa one sterowane cyfrowo i "zlota raczka" nie jest niezbedna.
Obecnie Polska (PZL Mielec) wytwarza drzwi do samolotu Boeing . Produkcja ta zostala odebrana robotnikom w Seattle gdyz amerykanie wykupili mieleckie zaklady i musieli jakos zatrudnic pracownikow polskich. Ci ostatni byli zreszta parokrotnie tansi od swoich amerykanskich kolegow. Kiedys bylo tak, ze trudno bylo przeniesc raz wzniesiony zaklad natomiast ruchliwi byli robotnicy. Obecnie jest odwrotnie gdyz przeniesienie zakladow razem z nowoczesnym sprzetem albo po prostu zbudowanie nowego w miejscu o taniej sile roboczej nie jest problemem, Natomiast przeniesienie amerykanskiego robotnika do kraju o standarcie azjatyckim jest nie do zrobienia. Nie tylko dlatego, ze zainteresowani tego by nie chcieli ale rowniez dlatego, ze rzady krajow azjatyckich maja dosyc wlasnych robotnikow i wlasnie poszukuja metody by ich zatrudnic nawet za psie pieniadze.
W efekcie marnuje sie mase energii na to aby wozic niepotrzebnie towary, ktore moglyby byc produkowane na miejscu (np gwozdzie z Koreii Pld do USA), powoduje sie wzrost zanieczyszcenia srodowiska w krajach wytwarzajacych bo jednym z powodow przeniesienia produkcji jest to, ze nie obowiazuja w nich amerykanskie przepisy o ochronie srodowiska (np zaklady wzdluz granicy meksykanskiej czy zatrucie w Bhopal w Indiach) oraz zmniejsza sie baze podatkowa w USA bo zwolnieni robotnicy ida na zasilek i nie placa podatkow. Bez przywrocenia barier celnych nie jest mozliwa rektyfikacja tego problemu. To samo jest zreszta z pracownikami o wyzszych kwalfikacjach gdyz juz obecnie naplyw pracownikow naukowych czy programistow z Chin, Indii, Pakistanu, Irlandii a takze Polski powoduje stopniowe obnizenie wysokosci plac w tych dziedzinach dzialalnosci, w ktorych sa oni zatrudniani.

zoska pisze...

Nie wiem czy to prawda ale mowi sie ze programisci nie wyjezdzaja z Polski bo ich pensje sa porownywalne z pensjami na Zachodzie. Byl taki moment przed wejsciem Polsk do UE ze bito w dzwony a potem sie okazalo ze nic sie nie zmienilo.

Bobola pisze...

Nie wiem jakie sa pensje w PL ale w USA mowimy o wynagrodzeniach rzedu 60- 120 tys USD/rok dla programistow od wstepnego do sredniego poziomu doswiadczenia. Ale oczywiscie nie samym pieniadzem czlowiek zyje. Trzeba tez wziasc pod uwage, w razie meigracji, zerwanie wiezow rodzinno-towarzyskich w PL oraz przystosowanie sie do mentalnosci tubylcow, ktora rozni sie od polskiej.

zoska pisze...

http://www.cwjobs.co.uk/JobSearch/Results.aspx?Keywords=java

To jest strona z ofertami pracy w GB. Wpisalem w wyszukiwarke "java" i tak mi wyszlo. Jesli polscy informatycy nie migruja masowo do GB to placa w Polsce (z uwzglednieniem kosztow zycia i spraw rodzinnych) musi byc zblizona lub niewiele nizdza.

Jerzy pisze...

"Jesli polscy informatycy nie migruja masowo do GB to placa w Polsce (z uwzglednieniem kosztow zycia i spraw rodzinnych) musi byc zblizona lub niewiele nizdza."

Polscy programiści nie migrują na wyspy, bo nie znają na tyle języka (angielskiego, nie programowania) aby załapać się na kontrakt. Wiem to z doświadczenia zawodowego. Wolą zadowolić się paroma marnymi tysiącami w Polsce niż harować na wyspach.